środa, 30 kwietnia 2014

"Zapach truskawek. Rodzinne opowieści" Anna Włodarczyk - recenzja absolutnie nieobiektywna

... no bo i jaka miałaby być, skoro jest zupełnie moja.

Pewnie nie wiecie, ale Anna Włodarczyk, autorka bloga Strawberries from Poland, jest winna powstania bloga W kuchni na Stalowej. A było to tak: bardzo dawno temu, kiedy kuchnia na Stalowej nie była jeszcze kuchnią na Stalowej, Anna zostawiła komentarz pod jedynym wpisem na blogu, który założyłam wtedy jeszcze z moim nie mężem. Tamten blog nigdy nie doczekał się kontynuacji, za to ja po lekturze truskawkowego bloga, uznałam, że taki kulinarny świat to coś dla mnie. Po przeprowadzce na Stalową założyłam bloga, od tamtego czasu piszę i regularnie odwiedzam Truskawki. Można więc uznać Anię za pramatkę W kuchni na Stalowej.

Całkiem niedawno, Anna ogłosiła, że wydaje książkę (długo trzymała to w tajemnicy) w dodatku w moim ulubionym wydawnictwie Czarne. Nie mogłam doczekać się dnia premiery, internetowa sprzedaż przedpremierowa mnie nie interesowała, bo lubię kupować książki od kogoś.
W pewną sobotę okazało się, że Czarne sprzedaje swoje książki w Stacji Muranów. Ryzykując spóźnienie na dyżur do pracy, bez wahania pobiegłam na stoisko, po Truskawki i antologię reportażu.


I tak zaczęłam swoją przygodę z "Zapachem truskawek". Muszę przyznać, że nawet wybór przygotowany przez Mariusza Szczygła, nie wzbudził we mnie takich emocji. 
Teoretycznie nic mnie z Anią nie łączy, nie urodziłam się w Łodzi, nie mieszkam w Gdańsku, nie mam sióstr, jestem od niej 3 lata starsza, a prawo to dla mnie czarna magia. Jednak truskawkowy blog sprawia, że czuję nić porozumienia, a lektura książki Anny Włodarczyk tylko to potwierdziła.

"Zapach truskawek" to opowieść rodzinna, o bardzo konkretnej rodzinie. Poznajemy wielu jej członków, prababcię, babcie i dziadka autorki, mamę, ciotki i wujków, kuzynów, siostry, przyjaciółki, dawne i dzisiejsze miłości. Momentalnie wciągnęłam się w lukrowane opowieści i gorzkie strony tej historii. Choć mogłoby się wydawać, że autorka Truskawek prowadzi życie mlekiem i miodem płynące, to ta książka opowiada też o sprawach niełatwych, tajemnicach, które ma każda rodzina.

Jeśli miałabym jednym słowem określić tę książkę z pewnością nazwałabym ją kobiecą, na szczęście mam trochę więcej słów do wykorzystania. Kobiecość widoczna jest na każdej stronie, gdy Anna chce być królewną z marcepana, gdy w święta ona, jej siostry, mama, ciotki i babcia opanowują kuchnię, gdy jadą na wyprawę w rodzinne strony babci.

Mogłabym też powiedzieć, że to książka kulinarna. Przypuszczam, że bez smaku, zapachu i kuchennego stołu by jej nie było. To sezonowość, gra tu pierwsze skrzypce. Lektura podzielona jest na cztery części, ich tytuły to nazwy pór roku, a każda z nich zawiera historie związane właśnie z nimi. Jest tu opowieść o wiosennej miejskiej ogrodniczce, letnich wakacjach u dziadków i szalonych piknikach  z pieczonym kurczakiem w roli głównej, jesienna szarlotka i szkolne symulowanie chorób oraz zimowe wyprawy nad morze wymieszane z zapachem świątecznych pierniczków. Każdy rozdział zakończony jest przepisem, z których kilka już wypróbowałam. A opowieść o lubczyku skłoniła mnie do kupna jego sadzonki na balkon - co łączy rozdziały "Czosnkowy smak choroby" i "Miejskiego ogrodnika".


"Zapach truskawek" mogę też nazwać pamiętnikiem. Wspomnienia Ani tworzą tę opowieść, jej spojrzenie na świat i kuchnię są bardzo subiektywne. Dodatkowo autorka wpuszcza nas w świat swoich tajemnic, poezji, intymnych relacji i sekretów.

Korzystając z wielu dostępnych słów mogę nazwać tę książkę historyczną, choć są to opowieści silnie tkwiące w dziejach jednej rodziny, to zamiłowanie autorki do starych książek kucharskich zabiera nas w podróż do kuchni początków XX wieku. Cytowane formuły na dania Lucyny Ćwierczakiewicz, Marii Disslowej czy Marii Ochorowicz-Monatowej zdradzają tajniki dawnych izb. Swoje miejsce w "Zapachu truskawek" znalazły też kucharskie poradniki z czasów peerelu, dziś przez wielu już zapomnianych.

Co więc mnie łączy z Anią, oprócz imienia, które wspólnie noszą nasi mężowie, jest to pewnie kobiecość i silna kobieca więź rodzinna, mnóstwo dziecięcych doświadczeń jak np. "myszy za meblościanką", zamiłowanie do prostych smaków i zioła na balkonie/tarasie, z pewnością wiele różnych spraw i kołysanka, którą Ani śpiewała prababcia, a ja ją dziś śpiewam Młodemu: "Z cukru był król, z piernika paź, królewna z marcepana".

Dla kochających kuchenny stół i opowieści krążące wokół niego "Zapach truskawek. Rodzinne opowieści" Anny Włodarczyk to lektura obowiązkowa. Ja zaś zastanawiam się czy postawić ją wśród książek kucharskich, czy dołączyć na półkę z lekturami z wydawnictwa Czarne.

Aniu, dziękuję za tę podróż.



niedziela, 27 kwietnia 2014

Wiosenny galimatias i wiosenny gulasz

Jak zwykle przyszła nagle. Zawładnęła moimi dniami, sprawiła, że obowiązki domowe spycham na dalszy plan. Chce mi się chodzić po ulicach, grzać buzię w jej promieniach. Gdy wyjeżdżałam na święta na drzewach na Stalowej nie było widać ani jednego listka, wybuchły 21 kwietnia, a dziś cała ulica jest już zielona. Wydłużam powroty z pracy do domu, przyglądam się balkonom sąsiadów, chętniej przystaję na pogawędkę, a i przypadkowych spotkań ze znajomymi na mieście jakoś więcej. Wiosna przyniosła dużo spokoju. Ostatnia zima, choć lekka i dość mokra, wciąż straszyła widmem mrozów i wielkich opadów śniegu. Dziś spokojnie można powiedzieć, że czeka nas bezśnieżny weekend majowy. Może będzie padało, a to oznacza skakanie po kałużach.



W kuchni jedną nogą jeszcze jestem w zimowym nastroju. Na straganach kupuję już nowalijki i rabarbar, ale nie zapominam wciąż o zimowych korzeniowych warzywach znakomitych do gulaszy. Marchewki i papryka wcale nie kłócą mi się ze smakiem wiosny, a gdy dołożyć do tego koperek i boczniaki, wychodzi doskonałe danie na przejście z jednej pory roku w drugą.



Moją teorię potwierdzają redaktorzy KUKBUKa, którzy w ostatnim numerze na Dzień Wagarowicza również polecają gulasz z boczniaków. I choć twierdzą, że w szczególności zainteresuje on absolwentów biochemu, to w moim domu humanistów też się sprawdził. Polecam oba i ten z KUKBUKa, i ten mój poniżej.


Gulasz z boczniaków i warzyw
300 gramów boczniaków
2 marchewki
1 cebula
2 ząbki czosnku
1 papryka
pęczek koperku
olej
150 ml śmietany kremówki
około 300 ml mleka 
sól
pieprz
woda


Boczniaki lekko myję, kroję na paseczki i wrzucam do miski pełnej mleka. Odstawiam na około 1-2 godziny, albo krócej. Cebulę i czosnek obieram, kroję w kostkę. Obieram też marchewkę, którą kroję w plasterki. Paprykę oczyszczam i kroję w krótkie paseczki. Na patelni rozgrzewam olej, wrzucam cebulę czosnek i marchewkę. Czekam aż warzywa zrobią się szkliste. Dodaję paprykę. Podlewam delikatnie wodą (około połową szklanki), czekam aż ta odparuje. Na drugiej patelni podsmażam boczniaki. Warzywa wrzucam do dużego rondla. Dodaję podduszone grzyby i całość podlewam połową szklanki wody. Duszę pod przykryciem - około 10-15 minut. Dodaję sól, pieprz i ostrożnie śmietanę. Na koniec drobno kroję koperek, wrzucam go do gulaszu tuż przed podaniem.
Podaję sam w miseczce, z kromką chleba lub z różnymi kaszami.




W kuchni na Stalowej

Related Posts with Thumbnails