niedziela, 29 grudnia 2013

Ani się spostrzegłam

Już można odliczać godziny do nowego roku.
A jaki był ten stary?
Czy trzynastka przyniosła pecha?

A może obfitowała w nowe przyjaźnie, miłości, nowe mieszkania, podróże, dalekie lub bliskie przeprowadzki, nowe odkrycia kulinarne albo rozkosze związane ze starymi, dobrze znanymi, ulubionymi smakami? Ktoś powiększył rodzinę, może dom u niego znalazł kot lub pies? Może ktoś kogoś pożegnał, ktoś inny kogoś przywitał? Może spełniły się marzenia, a może narodziły nowe?...

Macie postanowienia noworoczne? Ja tu znalazłam kilka fajnych pomysłów - klik.

Mówią, że lepsze jest wrogiem dobrego. Dlatego na nowy rok życzę tylko, a może aż, wszystkiego dobrego.  

A całkiem dobry jest śledź ze śliwkami.
 



Śledzie ze śliwkami 
600 gramów śledzi matiasów
0,5 łyżeczki ziela angielskiego
0,5 łyżeczki goździków
1 łyżeczka jałowca
cebula lub dwie
2 słoiki śliwek w occie - u mnie domowe, ale mogą być też sklepowe
sól
cytryna
olej 


Śledzie moczymy kilka godzin w wodzie by oczyścić je z zalewy solonej. Następnie wkładamy do szklanego naczynia i zalewamy octem ze śliwek - ocet musi przykryć wszystkie śledzie. Odstawiamy je na minimum 12 do 24 godzin. Po tym czasie śledzie odsączamy i kroimy na kawałeczki. Ziele angielskie, goździki i jałowiec rozdrabniamy w moździerzu lub mielimy w młynku. Cebulę obieramy i kroimy w piórka (kto chce może ją sparzyć gorącą wodą). Śliwki kroimy na ćwiartki lub połówki (jak komu pasuje). Warstwę śledzi układamy w naczyniu posypujemy ziołami, kropimy sokiem z cytryny i solimy (solenie nie jest konieczne, wszystko zależy od tego jak słone śledzie lubimy). Następnie układamy kilka śliwek i troszkę cebuli. Potem kolejna warstwa śledzi, przypraw, cebuli i śliwek i tak dalej. Ostatnią warstwą powinny być śliwki i cebula. Tak ułożone śledzie zalewamy olejem - u mnie z pestek winogron. Odstawiamy na 2-3 dni do lodówki.

sobota, 28 grudnia 2013

Sobota na leniwo

Dojadamy świąteczne potrawy i poświąteczną pomidorówkę. Rysujemy, czytamy gazety i książki. Czas zjada nam też komputer. A jak tam Wasza poświąteczna nuda?
Macie już dość śledzi?


Moje wciąż pachną korzennie i mienią się rubinowo.
Przepis wkrótce...

piątek, 27 grudnia 2013

Święta, święta i po świętach, uff.... wciąż pachnie makiem

W tym roku na blogu nie było życzeń, od dłuższego czasu też cisza. Mam nadzieję, że i bez tego ostatni czas minął Wam ciepło miło i rodzinnie oraz dostarczył samych przyjemnych wrażeń.
U mnie święta pod znakiem zapalenia płuc u Młodego, urwanej lampy znad stołu, brzęczących talerzy i garnków, bo na szczęście goście dopisali.



Jadłospis wigilijny można powiedzieć, że standardowy, choć wiadomo, w każdym domu standard wygląda inaczej. W kuchni na Stalowej - odkąd istnieje - trwa spór o wigilijną zupę. W tym roku wygrał barszcz z uszkami o grzybowym farszu, który z dużym apetytem jemy do dziś. Jednak tradycyjną zupą w moim rodzinnym domu jest grzybowa z makaronem, myślę, że styczeń przyniesie jej pełen gar.

Dla tych, którzy wyjedli już z lodówki cały świąteczny zapas smakołyków a mają jeszcze ochotę na coś pachnącego świętami polecam drożdżówki z makiem. Można do nich wykorzystać gotową masę makową z puszki, mak z bakaliami, który został ze świątecznego makowca, albo przygotować wspaniałą świąteczną makową masę, która pachnie pomarańczami.

Drożdżówki z makiem
Ciasto drożdżowe robimy według tego przepisu - klik.


Masa makowa - inspirowana przepisem na masę makową z KUKBUKA.
230 gramów maku
100 gramów masła
5 łyżek miodu
50 gramów rodzynek
30 gramów płatków migdałowych lub pokrojonych migdałów
30 gramów posiekanych orzechów włoskich
50 ml rumu lub aromat rumowy
jedna łyżeczka skórki startej z pomarańczy
sok z jednej pomarańczy (uwaga na pestki)

Mak zalewamy wrzątkiem i odstawiamy na 2 godziny. Po tym moczeniu gotujemy go przez około 40 minut - pilnując by się nie przypalił. Dokładnie odcedzamy i mielimy dwa razy przez maszynkę do mięsa (jak ktoś ma chęci i siłę może przemielić 3 razy).
Na rozgrzaną patelnie wrzucamy masło i dodajemy do niego miód. Dokładnie mieszamy, po czym dodajemy bakalie i wlewamy rum. Dorzucamy skórkę pomarańczową i wlewamy sok z pomarańczy. Tak przygotowaną masę łączymy z makiem. Dokładnie mieszamy, po wystudzeniu do drożdżówek będzie wyśmienita.

U Doroty znajdziecie dokładną instrukcję, jak zawijać bułeczki - klik.

poniedziałek, 16 września 2013

Sezon ciepełka - owsianka jesienna

Chyba dłużej już się nie da oszukiwać, że nie ma jesieni. Liście szeleszczą, Młody obrzucił mnie nimi całą. Kilka kasztanów już mam w kieszeni. Jednak te rosnące na moim podwórku jeszcze nie zaczęły spadać, ale już widać grubaśne, zielone jeżyki -  lada chwila spadną.
Jesień ma kilka niezłych zalet:
- szeleszczące liście
- ludziki z kasztanów
- grzyby
- długie spacery
- skakanie po kałużach
- herbata z sokiem malinowym, której latem nie pijam
tak można wymieniać i wymieniać. Jesienią też rozpoczyna się sezon na owsiankę. Jej ciepełko to doskonały sposób na ogrzanie szarych poranków nadchodzących miesięcy.

Owsianka jesienna - na rozpoczęcie sezony
3 łyżki płatków owsianych
200 ml mleka (może być pół na pół z wodą)
szczypta soli
2 łyżeczki brązowego cukru
4 suszone śliwki
pół figi
2 śliwki
garstka prażonych lub nie orzechów włoskich

Płatki wsypuję do rondelka, zalewam mlekiem,  dodaję szczyptę soli. Podgrzewam do zagotowania. Słodzę i wrzucam pokrojone w kostkę suszone śliwki. Wyłączam palnik, a rondelek przykrywam pokrywką - na kilka minut 3-5. W tym czasie śliwki i figę kroję na księżyce, można też wykorzystać ten czas na uprażenie orzechów. Owsiankę przekładam do miseczki na niej układam śliwki i figę oraz orzechy.

Z owsianką jesień i zima są mniej straszne.



sobota, 14 września 2013

Moje lewitujące miejsce i zapiekane bakłażany

Szara sobota przyniosła mi myśli o swoim miejscu. Jak myślę dom, myślę Warszawa, Praga, Stalowa, 112 schodków na moje czwarte piętro. Niewielkie M, które dzielę z dwoma mężczyznami - jednym większym, drugim mniejszym. Każde z nas ma ochotę na własne miejsce w tym M, i mimo że to nasze M, każdy "walczy" o swoją powierzchnię. Młody wiadomo - tu piłki, tu klocki, samochody, kredki i kartki, układanki, puzzle... i my, każdy ze swoją ekspansywną powierzchniowo pasją. Miski, garnki, miseczki, blaszki, talerzyki, sztućce i kubeczki - to ja. On to - instrumenty, kable, kabelki, wzmacniacze, głośniki i głośniczki. Gdzieś w przestrzeni pomiędzy latają zdobycze XX wieku - aparaty, laptopy.

Mam sekretarzyk, obłożony ważnymi papierami, dokumentami, coraz częściej lądują na nim gadżety Młodego - sterta aktualnie ulubionych książek, mokre chusteczki czy popsuty samochodzik. Sekretarzyk przestał być mój, to kolejny domowy mebel. Ostatnio częściej przenoszę się z komputerem do kuchni (właśnie w niej siedzę, między mięsem zamarynowanym na obiad, a tosterem wyciągniętym z szafki na śniadanie, kilka dni temu). Nieschowane słoiki piętrzą się na kuchennym parapecie. Ekośmieci proszą o wyniesienie, a śliwki w garnku błagają o zawekowanie. Moje miejsce w domu zaczyna być miejscem lewitującym - trochę tu, trochę tam. Zdecydowanie mamy za małe mieszkanie.

Nie, nie żalę się, tylko zastanawiam. Kiedyś mogłam pracować, pisać czy uczyć się tylko przy moim biurku. Dziś pisać mogę choćby na kolanie, nie rozprasza mnie już przerwa by zamieszać powidła czy by sprawdzić czy nie przypalam ciasta lub bakłażanów. Mam tylko nadzieję, że ten stan rzeczy nie oznacza, że jestem już dorosła.

Zapiekane bakłażany z pieczarkami
2 bakłażany
8 pieczarek
1 cebula
1 ząbek czosnku
30 dkg mielonego mięsa - u mnie z indyka
pół opakowania jakiegoś białego serka do smarowania, może być też ricotta
4 łyżki słodkiej śmietanki
 trochę parmezanu
sól pieprz
oliwa


Bakłażany kroję na pół i wydrążam z nich trochę środka - tak by powstały łódeczki. Na patelni rozgrzewam oliwę, podsmażam na niej mięso, dodaję sól i pieprz, pokrojoną w kosteczkę cebulę, obrane i pokrojone pieczarki, wyciśnięty przez praskę czosnek, pokrojony w kostkę miąższ z bakłażana. Wszystko razem podsmażam. Dodaję 4 łyżki śmietanki i doprawiam do smaku. Przygotowany farsz nakładam do bakłażanowych łódeczek. Na wierzchu smaruję białym serem - tak po 2-3 łyżeczki na jedną łódeczkę. Posypuję parmezanem i do piekarnika - na około 30 minut w temperaturze 180 stopni. 


Zjadłam z pomidorami z balkonu.

A tymczasem zabieram się za mięso, bo wieczorem czas na mapping pod mostem Poniatowskiego, a jutro Dzień Niepodległości Meksyku.

poniedziałek, 9 września 2013

Powrót do Smaków Lata - na osłodę łzawego września

Jak nie zacznę znów gotować i pisać to oszaleję. Tak moi mili, w kuchni na Stalowej króluje pizza z Konopackiej i gotowa mrożona lasagne. A wakacje przecież były takie piękne, tyle się działo. Byliśmy na wyspie, byłam na magicznych warsztatach kulinarnych. Było pięknie, upalnie, czasem burzowo. Teraz wrzesień. Oszukuję, że to jeszcze nie jesień, choć znalazłam już pierwszego kasztana. Wieje wiatr i funduje liściom szybki spacer Stalową, nie zatrzymają ich nawet miotły dozorców.

Wracam wspomnieniami do ciepłych dni we wspaniałym towarzystwie, by osłodzić sobie dni łzawej adaptacji przedszkolnej Młodego.


























Do Siedliska pojechałam w sierpniu w doborowym towarzystwie, na warsztaty Smaki Lata prowadzone przez Annę-Marię z Kucharnii. I nie mogłam poczynić lepszego wakacyjnego wyboru. Opuściła Stalową tylko/aż na 4 dni, by oddać się kulinarnej rozpuście.





























W Blankach znalazłam się w miejscu, gdzie detal tworzy całość, gdzie każdy element jest przemyślany, choć drobiazgi były zbierane przez lata. Miałam wrażenie, że w tym miejscu nie ma nic przypadkowego. Gra światło, architektura, wnętrza, przyroda. Białe bociany z czerwonymi dziobami, które budziły nas rano,  komponują się z obrusem i kubkiem do kawy, a ich klekot wyłania się z ciszy okolicy.




Nie umiem wymienić, co urzekło mnie w Siedlisku - jest całością. A postać Anny-Marii i jej kulinarnego smaku tylko dodała mu uroku i czaru.

W Siedlisku jest wielka szafa kryjąca misy, talerze, szklanki, kubki i kubeczki, filiżanki, kieliszki, talerze i talerzyki, są krzesła z białymi nóżkami, jest lampa o "setkach" żarówek, jest diabołek i jamniczka na suficie, są wspaniałe obrazy, jest spokój i czas - tam jakby trochę więcej czasu.



























Już pierwsze popołudnie mojego pobytu w tym wyjątkowym miejscu sprawiło, że wiedziałam, że będzie to wyjątkowy wyjazd, nie tylko kulinarnie wyjątkowy. Niespiesznie płynący czas pozwolił mi gonić bociana po polu, słuchać żurawi, dojrzeć przemykającego kota i karmić kozę. Rozmowy, pogaduchy, gadki-szmatki toczące się do nocy nie dają się przelać na papier (na bloga też nie).




Smaki Lata wg. Anny-Marii wyjątkowo pokrywają się z moimi, wiem, że razem byśmy z głodu nie zginęły. Menu warsztatów było słodkie, wytrawne, owocowe, warzywne, słoneczne. A w kuchni - spokój. Było nas 8, każda znalazła swoje miejsce, choć może wydaje się to niemożliwe. W przerwał wylegiwałyśmy się na leżakach i hamakach. Nawet w czasie wolnym od warsztatów niełatwo było nas z kuchni wygonić, bo a to śniadania, a to lunche, brunche, obiady.



























A w kuchni, to co lubię najbardziej - trochę artystycznego nieładu, trochę porządku, kilka klejących łyżek, miski do wylizywania, równie miarki produktów. Mąka krupczatka wsypana zamiast zwykłej (tak, tak, to mój wyczyn).





I kulinarne odkrycia: lody z kolorowym pieprzem, crumble z pomidorów, carpaccio z cukinii.


 


























Ciasto do galette z oliwkami, a drugie z maślanką, zupa krem z buraków i malin, danisze.





























Każda pora dnia miała smak lata. Aniu, Pani Aniu - było bosko!




























Jeśli macie okazję, możliwość, chęć by pojechać na warsztaty Anny-Marii w Siedlisku nie zastanawiajcie się ani chwili. A już jest okazja Piąta Pora Roku zaraz zagości w Siedlisku, bardzo żałuję, że nie wybiorę się tam z nią.


 























A tymczasem wrzucam do garnka brzoskwinie i śliwki - macie jakieś pomysły na nie?

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Wrócę nad Narie, by zrobić sernik w garnku

Są takie miejsca, z których nie chce się wyjeżdżać. Są takie miejsca, w których można się po prostu nudzić. Są takie miejsca, do których się wraca. Ja wrócę, na to jezioro. Gdzie cisza, kaczki, łabędzie, dzięcioły, szczupaki, okonie, węgorze, jastrzębie, nietoperze, pająki, żaby, ważki. Gdzie mięta rośnie przy brzegu, a maliny i jagody przypływają łódką. Gdzie nie chodzi się na zakupy ani do restauracji. Gdzie nie ma straganów z pamiątkami. Gdzie rano Młody karmi kaczki z balkonu, a ja piję kawę. Gdzie świeci słońce i nie ma komarów.


Nie ma też motorówek, bo całe jezioro Narie to tzw. strefa ciszy. Wieczorem słychać trzask polan wrzucanych do ogniska, kumkanie żab, które w nocy królują na wyspie. Wiosła łódek wędkarzy chlupoczą o taflę wody. Szumią trzciny. A sernik robi się sam.
Nawet jak nie ma piekarnika i tortownicy.
Owocowy sernik na zimno (luźno inspirowany sernikiem z Lawendowego Domu)
A oto asortyment jaki wykorzystałam:
garnek
drugi garnek
miska
folia aluminiowa
blender
2 kubki
kilka łyżek
Składniki na spód
Około 120 gramów ciastek owsianych 
100 gramów masła

Składniki na główną warstwę
2 pudełka malin 
około 100 gramów borówek amerykańskich
0,5 kg białego sera trzykrotnie mielonego
pół dużego kubka jogurtu
6 łyżeczek żelatyny 
pół szklanki wody
cukier do smaku (u mnie kilka łyżek)

Składniki na górną warstwę
pół pudełka malin
około 100 gramów borówek amerykańskich
3 łyżeczki żelatyny
1/4 szklanki wody
cukier do smaku

kilka malin, borówek amrykańskich i listków mięty do przybrania



Spód: ciastka gniotę jak najdrobniej. Masło rozpuszczam w garnku i wlewam do pokruszonych ciastek. Garnek wykładam dokładnie folią aluminiową (brzegi też). Dno wykładam masą masłowo-ciastkową. Wkładam do lodówki. Sernik: Zagotowuję wodę. 6 łyżeczek żelatyny rozpuszczam w połowie szklanki wody, 3 łyżeczki żelatyny w 1/4 szklanki gorącej wody. Odstawiam by lekko ostygły. W tym czasie ser mieszam z jogurtem, maliny i borówki rozdrabniam mikserem, dodaję do masy serowej, całość dosładzam do smaku. Kilka łyżek masy wrzucam do kubka z żelatyną, następnie całość wlewam do masy serowej i dokładnie mieszam. Następnie wylewam na ciastkowy spód. Wkładam do lodówki by stężało. By przygotować górną warstwę miksuje maliny z borówkami, lekko dosładzam, dodaję mniejszą porcję żelatyny z wodą. Gdy pierwsza warstwa sernika już jest lekko ścięta wylewam na nią masę owocową. Zatapiam w niej kilka borówek i malin. Wstawiam do lodówki. Po około 2-3 godzinach sernik jest gotowy. 
Z garnka wyciągam go podnosząc za folię, na dłoni (lub desce) wywracam do góry nogami i zdejmuję folię ze spodu ciasta. 

Ozdabiam sernik malinami, borówkami i listkami mięty.

Drugą, równie ciekawą wariacją na temat tego sernika jest sernik bananowo-brzoskwiniowo-waniliowy. 
Banany i brzoskwinie zastępują maliny i borówki, a serek waniliowy zastępuje jogurt. 





 

niedziela, 7 lipca 2013

Panienka i owoce w sakiewce

Na moim podwórku stoi panienka w białej sukience i niebieskiej pelerynie. Na głowie ma świecącą w nocy aureolę. Stoi na podwyższeniu wymurowanym z kamieni, do którego sąsiedzi przyczepiają różnobarwne sztuczne kwiatki. Dla jednych to miejsce kultu, dla drugich ot, kolejna z praskich kapliczek, których w okolicy jest wiele, dla innych kicz. Dla mnie jest sąsiadką, miłą, patrzącą na wszystkich w okolicy.
Maryjka jest centralnym punktem podwórka przy Stalowej. Swoją tajemnicą przyćmiewa stojące opodal śmietniki, obdrapany zielony płotek, klepisko, które kiedyś było trawnikiem i smutny trzepak.


Sąsiedzi mówią, że panienka stoi tu od początku XX wieku. Tego początku nie znam, jedni podają datę 1905, inni 1912, ktoś mówi o 1920 roku, a inny o latach 30. XX wieku. Ostatnio usłyszałam historię, może nieprawdziwą, ale mówiącą o francuskich korzeniach Maryjki. Ta opowieść jest  trochę jak bajka o Calineczce. A miało być to tak, między jedną wojną a drugą:

Dawni właściciele kamienicy bardzo chcieli mieć dziecko. Mimo konsultacji lekarskich, znachorskich, modlitw - nic nie pomagało. Zdecydowali się na pielgrzymkę do Lourdes. Tam również prosili o upragnione dziecko. Po powrocie do Polski urodziła się dziewczynka, maleńka, bardzo chorowita. Jej rodzice znów podjęli decyzję o pielgrzymce do Francji. Tym razem wrócili do kraju z Maryjką, wykonaną przez francuskich rzemieślników. W podzięce ustawili ją w centralnym punkcie podwórka swojej kamienicy przy Stalowej.

Podczas II wojny światowej mieszkańcy codziennie zbierali się pod kapliczką na wspólnej modlitwie. Moja sąsiadka mówi, że to właśnie dzięki temu podczas wojny nie zginął nikt z jej mieszkańców. Na kamienicę spadła nawet bomba, jednak i ona nie zagroziła zdrowiu i życiu mieszkańców (ładunek uderzył w północno-zachodni róg kamienicy).




Nie wiem czy ta historia jest prawdziwa, nie zmienia to faktu, że bardzo mi się podoba. Do dziś o Maryjkę dbają mieszkańcy, niedawno miała recyklingową aureolę, z butelek po napojach. Można ją zobaczyć na okładce albumu "Kapliczki warszawskie".
Gdy się bardzo postaram to widzę panienkę z kuchennego balkonu. A  kuchni w garnkach pyrkają owoce: truskawki, rabarbar, czereśnie, dziś maliny i jagody.
Ostatnio moim odkryciem stała się crustata - ciasto o włoskim rodowodzie, dla mnie to sakiewka z owocami. Przepis z bloga Moje ciacho podaję z moimi zmianami.

Crustata - sakiewka z owocami
1 szklanka mąki pszennej
0,5 szklanki mąki owsianej
125 gramów miękkiego masła
1 jajko
3 łyżki cukru (może być biały, może być trzcinowy lub inny)
szczypta soli
Nadzienie
0,5 kilograma owoców sezonowych - u mnie: truskawki, maliny, borówki amerykańskie, maliny i czereśnie (bez pestek)
2,5 łyżki mąki ziemniaczanej
2,5 łyżki cukru
1 łyżka soku z cytryny lub limonki
kilka listów mięty 


Masło miksuję z cukrem, powoli dodaję do masy jajko. Na koniec, nie przestając miksować, dodaję sól i mąki. Odstawiam mikser i zagniatam ciasto rękami. Gdy ma jednolitą konsystencję formuję kulkę i odstawiam do lodówki na około 30 minut. 
W tym czasie myję i obieram owoce. Truskawki kroję na ćwiartki, czereśnie na pół. Mieszam z cukrem, mąką i sokiem z cytryny. Odstawiam.



Ciasto wyciągam z lodówki i wałkuję, tak aby powstało coś w kształcie zbliżonego do okręgu. Przenoszę ciasto na papier do pieczenia. Na środek wysypuję masę owocową i zawijam boki ciasta. Tworząc coś na kształt otwartej sakiewki. Przy zagięciach sklejam ciasto dość dokładnie, by zbyt dużo owocowego soku nie wypłynęło na zewnątrz.

Ciasto można posmarować rozbitym jajkiem i posypać cukrem w kryształkach - ja nie chciałam dodawać już więcej cukru, dlatego zrezygnowałam z tej opcji.


Włożyłam sakiewkę do piekarnika nagrzanego do około 190 stopni. Piekłam 30-35 minut. Przed podaniem dodałam listki mięty, można też posypać cukrem pudrem. Myślę, że można ciasto podać z waniliowymi lodami.

środa, 3 lipca 2013

Pożegnanie szparagów i przywitanie

Tak tak moi mili, szparagi odchodzą w siną dal, jak ten kochaś. Pojawiają się wczesną wiosną i są z nami krótko, króciusieńko. Bawią zielenią lub przyciągają delikatną kremową barwą. Mi najbardziej smakują zielone mysie ogonki - czyli cieniutkie, młode zielone szparagi, których można nawet nie obierać, tych od dawna nie ma na bazarach. Ale jeszcze gdzieniegdzie można dostać zielone, prężące się łodyżki. Wtedy warto je szybko z schrupać, np. z ciastem francuskim - czas przygotowania (wraz z pieczeniem około 30 minut).
Szparagi na cieście francuskim z jajkiem i pomidorami
1 ciasto francuskie (gotowe - u mnie z Biedronki)
2 pomidory
pół pęczka szparagów
dwa jajka
2 łyżki zielonego pesto
gruba sól i pieprz do smaku

Szparagi myję, obieram, odłamuję stwardniałe końce. Jeśli są grube to kroję na pół - wzdłuż. Pomidory myję i kroję w plasterki (jak komuś się chce to może zdjąć z nich skórę - mi się nie chciało). Ciasto francuskie rozwijam na blacie, kroje na pół. Każdemu z powstałych prostokątów lekko zawijam boki. Smaruję każdy prostokąt jedną łyżką pesto. Szparagi wrzucam na 2 minuty do osolonej wody (do wody dodaję szczyptę cukru). Odcedzam i układam je na cieście francuskim. Dodaję pomidory a na górę rozbijam jajko. Wkładam do piekarnika i piekę tyle żeby ciasto się przyrumieniło a z jajka powstało jajko sadzone. Ewentualnie na koniec solę i pieprzę - wg. uznania. 
 

Szparagi to dla mnie wiosenny rarytas, nie wiem więc jakim cudem wpadłam na pomysł by połączyć je mięsem, na którym gotowałam rosół. Znowu w ruch poszło ciasto francuskie.
Szparagi w śpiworkach
1/2 pęczka szparagów
ugotowane udko z kurczaka (lub inne mięsko, ja użyłam kurczaka, bo na nim gotowałam zupę)
suszone pomidory
gruboziarnista sól

Szparagi myję i obieram. Wrzucam na 2 minuty do osolonej wody (do wody dodaję szczyptę cukru). Ugotowane mięso kroję na drobną kosteczkę. Suszone pomidory w paseczki. Ciasto francuskie w wąskie paski (około 3 -4 cm). Na każdym pasku ciast układam przekrojonego na pół szparaga, trochę mięsa i dwa-trzy paski suszonych pomidorów. Sklejam tak jak bym wkładała farsz do śpiworków (widać na zdjęciu). Posypuję gruboziarnistą solą i wkładam do piekarnika. Piekę aż ciasto się zarumieni. 
Takie szparagi smakują na ciepło i na zimno - super pomysł na piknikową przekąskę. 
 


Za chwilę szparagów już nie będzie. Wrócą za rok, w kwietniu albo maju. Na szczęście jest lato i już kolejne warzywa stoją w kolejce, by trafić na nasze talerze. Właśnie przyszedł bób, który uwielbiam nie tylko wyjadany prosto z miseczki. W towarzystwie też jest smaczny. 

Sałatka - bób, kalafior, szparagi
1/2 pęczka szparagów
1/2 niedużej główki kalafiora
0,5 litra ugotowanego bobu
ser lazur lub inny tego typu
sos - 3 łyżki oliwy, jedna musztardy, sól, pieprz
Warzywa myję. Gotuję bób, kalafiora kroję na różyczki i gotuję, szparagi obieram i blanszuję (jak wyżej). Ziarenka bobu obieram, szparagi kroję na 3 cm kawałki. Wszystkie warzywa wrzucam do jednej miski i mieszam. Posypuje pokruszonym serem, zalewam sosem  - sałatka nadaje się do pracy!


Żegnajcie szparagi, witaj bobie.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Zmobilizowana i nocne Polaków czereśnie

Zmobilizowana do napisania posta na blogu, poczułam się po jednym z dzisiejszych maili. Czasem jeden mały sygnał sprawia, że sama zadaję sobie pytanie: dlaczego nic nie napisała, ile można wykręcać się brakiem czasu i tym, że na co dzień dużo piszę, że tyle się dzieje wkoło, że nie można znaleźć minut na nowy wpis. Tak więc minuty się znalazły.

Na balkonie zmobilizowały się też pomidory, a właściwie ich krzaczki by wydać plon. Pięć małych pomidorków już się zieleni. Jestem z nich tym bardziej dumna, że krzaczki pomidorów wyhodowałam z ziarenek, a dziś zajmują już pół mojego, skromnego balkonu na Stalowej.


Wieczorami oprócz zwykłego gotowania robię przetwory, zamykam na zimę smaki i zapachy lata. Do tego też zmobilizowały mnie pewne fakty: po ponad 4 latach mieszkania na Stalowej mam swoją własną piwnicę, w dodatku z okienkiem. Z tej okazji do słoików powędrowały już truskawki i rabarbar. W planach jagody, maliny, porzeczki, agrest, borówki amerykańskie i wiśnie.  W tym roku pierwszy raz zamknęłam w słoikach czereśnie.



Kompot z czereśni
1 kilogram czereśni mocnoczerwonych
1/2 szklanki cukru
1 litr wody
i fenomenalna drylownica z przyssawką od K. - oficjalnie dziękuję.

Czereśnie umyłam. Oderwałam ogonki i usunęłam z nich pestki. Następnie wsypałam do garnka i zalałam litrem wody. Dodałam cukier. Gotowałam na wolnym ogniu. Gdy na powierzchni zebrała się piana usunęłam ją łyżką cedzakową. Doprowadziłam do wrzenia i gotowałam około 20 minut.
Słoiki wyparzyłam gorącą wodą. Użyłam dwóch słoików, jeden o pojemności 0,9 drugi 0,3.
Wlałam kompot do słoików (wraz z czereśniami), zakręciłam, odwróciłam do góry nogami i wstawiłam do zimnego piekarnika. Piekarnik ustawiłam na 120 stopni i piekłam kompot w słoikach przez 20 minut. Potem wyłączyłam piekarnik i zostawiłam w nim słoiki do ostygnięcia - w moim przypadku do rana.

Bardzo przyjemnie gotuje się w nocy, gdy słychać tylko ciszę.
 


A na Stalowej sporo zmian. Wkrótce będę miała piękną czystą klatkę schodową, jasne barwy zastąpią obdrapane, pomazane i brudne mury. Nowy podjazd do naszej bramy już się buduje.

 Dobranoc!


poniedziałek, 27 maja 2013

Szparagowy szał i plażowe słońce

Świat nie wygląda dziś zbyt kolorowo. Na Stalowej znów szaro. Kap, kap, kap, kap...kap, kap... kap... słyszę pukanie o szybę. Szklana pogoda, telewizyjne popołudnie. Jeden z moich chłopaków ogląda "Jeden z dziesięciu", drugi "Świat Elma". W domu cisza, pranie nie chce schnąć, a ja zawijam się w koc, zaparzam kubek czarnej mocnej herbaty koniecznie z cukrem. Odliczam dni do weekendu, sprawdzam prognozę pogody, marzę o słońcu i pikniku.

A jeszcze tak było w zeszłym tygodniu,


gdy po targach książki dotarłam na jedną z warszawskich plaż. Młody "wakacjował" w lesie u dziadków. A my korzystaliśmy z uroków miasta. Rodzicom trudno jest oderwać się od bycia rodzicami. Na targi książki szliśmy z nadzieją na liczne książkowe nowości. Jak zwykle najwięcej czasu spędziliśmy na stoiskach wydawców literatury dziecięcej. Na szczęście udało się znaleźć coś dla mnie i dla niego.

Popołudnie było ciepłe, pełne piachu, pysznych przepisów i szparagów i wina. A plaża wyglądała tak (nie nie przeszkadzał mi tłum, ani muzyka dobiegająca z Tematu Rzeka pod mostem Poniatowskiego).


Gdy Młodego nie ma w domu gotuję na szybko.

Szparagowa sałatka
pół pęczka zielonych szparagów
2 średnie pomidory
łyżka lekkiej śmietany
łyżka jogurtu naturalnego
sól
pieprz

Szparagi obieram, odłamuję zdrewniałe końcówki (jeśli takowe mają), wrzucam na 3 minuty na wrzącą osoloną wodę. Odcedzam, studzę i kroję na kawałki długości 3 centymetrów. Pomidory myję i kroję w grubą kostkę. Wszystko wrzucam do miski, dodaję śmietanę i jogurt. Doprawiam solą i pieprzem.

Czasem proste jedzenie jest najlepsze. I w każdej chwili można je zapakować na wynos, na piknik.


Czas na piknik z home&you - półmetek!


niedziela, 26 maja 2013

Krótki dzień mamy na całe życie

Niektóre dni wloką się straszliwie, inne przemijają jak chwila. Czasem chcemy ją zatrzymać, ale już południe, piętnasta, osiemnasta, dziewiąta, północ. Dzisiejszy dzień mogłabym powtórzyć, spędzić trochę inaczej. Nie, nie był zły. Bose stopy przydreptały rano do mojego łóżka, kazały sobie włączyć bajkę, przytuliły się i wypiły sok jabłkowy. Pobiegłam do pracy. Gdy wróciłam dostałam najpiękniejszą na świecie laurkę na dzień mamy. Razem gotowaliśmy obiad. Młody lubi surową cebulę, selera i jabłko. Gorzej mu idzie z jedzeniem ugotowanego obiadu. Potem krótki spacer w deszczu. Zaspane oczy poszły już spać. Koniec dnia, chwila dla siebie. Czy nie mógłby być dłuższy?



Pamiętam, gdy byłam mała, 26 maja rano biegłam na pobliski targ, po konwalie dla mamy. Raz wpadłam na dziwaczny pomysły by kupić mamie obrus. Był bardzo brzydki. Jak przez mgłę kojarzę jakieś biało-czerwone wzory, truskawki czy kaczuszki - nie pamiętam. Wydałam na niego całe kieszonkowe. Mina mojej mamy bezcenna.

Dziś widzę jak trudno wychować małego człowieka, kształtować jego gust, nie ranić, pozwalać wybierać, tłumaczyć i rozumieć, pokazać mu świat. Nie wiem jak moi rodzice znaleźli na to czas. Kiedy budowali ze mną domki z kloców, kiedy bawili się w Indian na działce u dziadka, rysowali, zbierali kasztany, uczyli jeździć na rowerze, a później pisać wypracowania do szkoły? Kiedy odpowiadali na setki pytań, jak znaleźli rozwiązania na dręczące ich wątpliwości? Jak zrobili to, że zawsze czułam, że są i mnie kochają, bez warunkowo, choć czasem burę też dostałam. Chciałabym znaleźć ten sposób.




Mimo że za oknem deszczowo, to humor poprawiają kwitnące za oknem akacje, bez w wazonie i tarta truskawkowa, inspirowana przepisem z Moich Wypieków. Przepis podaję z moimi zmianami.

Tarta truskawkowa na migdałowo-jaglanym spodzie
50 gramów mąki pszennej
15 gramów płatków migdałowych
3 łyżki płatków jaglanych zalanych wrzącą wodą i ostudzonych
szczypta soli
2 łyżki cukru
80 gramów masła
1 jajko
 
Wszystkie składniki zagniotłam razem. Ciasto włożyłam na 30 minut do lodówki.Wyjęłam z lodówki i rozwałkowałam na okrągły placek o grubości około 3 mm. Włożyłam do formy. Ciasto nakłułam widelcem, by nie "wstawało" podczas pieczenia. Na wierzch położyłam arkusz papieru do pieczenia i wysypałam fasolę (mogą być też ceramiczne kulki do pieczenia). Nagrzałam piekarnik do 200 stopni i wstawiłam ciasto na 15 minut. Potem wyjęłam papier z fasolą, a ciasto podpiekłam jeszcze około 10 minut, by się lekko zrumieniło.





Krem

4 żółtka
15 gramów mąki pszennej
15 gramów mąki ziemniaczanej
80 gramów cukru pudru
340 ml mleka
80 gramów masła
łyżeczka dżemu truskawkowego, albo dwie łyżeczki
Żółtka i cukier utarłam na kogel-mogel. Dodałam 20 ml mleka, mąkę pszenną i ziemniaczaną oraz dżem. Resztę mleka zagotowałam. Na wrzące mleko wlałam masę. Gotowałam na wolnym ogniu cały czas mieszając. Krem gęstniał i gęstniał, aż osiągnął konsystencję gęstego budyniu. tedy dodałam pokrojone masło (w temp. pokojowej). Gdy masło się roztopiło, a krem uzyskał jednolitą fakturę ostudziłam go lekko i wyłożyłam na upieczone wcześniej ciasto. 

Gdy krem ostygł jeszcze bardziej na wierzchu ułożyłam pokrojone truskawki, posypałam migdałami (nie przepadam za prażonymi migdałami, więc nie prażyłam). Dodałam liście mięty. 
Było pyszne!







W kuchni na Stalowej

Related Posts with Thumbnails