piątek, 30 grudnia 2011

Gdy nie ma dzieci w domu - bakłażan

Święta, święta i po świętach. I dobrze. Choć było miło, ale krótko. Teraz idzie nowy rok, nowe wyzwania, dylematy, radości, troski, uśmiechy, nowa wiosna i nowe lato (nie ma się co oszukiwać, to na nie najbardziej czekam). Wyjadam letnie dżemy ze słoików, kończy mi się sok malinowy, ale dzień już coraz dłuższy - codziennie, o sekundy, o minuty, za chwile o godzinę, dwie, trzy...

Zima zatrzymuje mnie w domu. Jak pomyślę, że za chwilę okaże się, że Młody ubrany w siedemdziesiąt siedem ubranek potrzebuje nowej pieluchy, to aż nie chce mi się planować wyjścia. Ale w domu przecież jest tyle spraw do zrobienia.

Ale Młody czasem jedzie do dziadków, na dzień, na dwa, na kilka. Ta chwila, bo to chwila, wtedy należy do nas. Kino, spacer, sen do południa, szlajanie się bez celu jak kiedyś, szybki obiad w bylejakim barze, galerie, wystawy, muzyka na maksa, oddech. Nie... raczej nie wchodzę wtedy do kuchni.

Za to w Centrum Sztuki Współczesnej podziwiam ciasto Karoliny Breguły, które jest częścią polsko-kalingradzkiej wystawy Enklawa. Artystka rozpoczęła swój projekt w Kalingradzie, jako sąsiadka z Warszawy chodziła od drzwi do drzwi... tu prosząc o szklankę mąki... tu o jajko, tu o mleko... Tak jak kiedyś... to idea bardzo mi bliska. Z produktów od kalingradzkich sąsiadów upiekła ciasto... wspólne, sąsiedzkie.

Na kolację jem bakłażana:
Smażony bakłażan z czosnkiem:
1 bakłażan 
2 ząbki czosnku
oliwa z oliwek
sól
Bakłażana kroję w plastry, obieram czosnek, jak ma duże ząbki to kroję go na kawałki. Na patelnię (najlepiej grillową) wlewam odrobinę oliwy. Na rozgrzaną oliwę wrzucam czosnek i układam plasterki bakłażana. Obsmażam go z dwóch stron i gotowe. Na szybko, ekstra.

niedziela, 20 listopada 2011

W szafie z tortillą

Chciałabym, aby mi się chciało. Cokolwiek. Chciałabym inspiracji, kopa do działania, a dopadła mnie jesień i choroba. Kupiłam dynię, jej kolor ogrzewa dom i nastrój, ale i tak jakoś zimno i źle. W dodatku nie mam w domu tyle gwoździ, ile mi potrzeba do powieszenia obrazków. No nic, jutro zacznie się nowy tydzień.

Zapomniałam, że całkiem niedawno trafiłam na Mariensztat, do miejsca o nazwie Re:forma, na piwo. To miłe miejsce, 3 kroki od Starówki, ale o normalnych cenach. Na ścianach obrazy, a ściany z cegły - nie to nie jest przedwojenna kamienica, to socreal - ale za to jaki klimatyczny. Ten wieczór spędziłam siedząc w szafie -
Dzisiejsza propozycja też na szybko i z niczego, ale dobra.

Tortilla:
Składniki:
6 ziemniaków
2 cebule
pół szklanki np. boczku pokrojonego w kostkę (u mnie mortadela, bo boczku akurat nie było)
3 jajka
sól
tymianek
olej

Ziemniaki obieram i kroję w kostkę, cebulę w plasterki. Na jedną patelnię wlewam sporo oleju i wrzucam ziemniaki pokrojone w kostkę (jak już się skontaktowałam z M., bo od rana nie mogłam, to się dowiedziałam, że ziemniaki powinny być pokrojone w cienkie plasterki). Te ziemniaki gotują się w oleju, trochę je posoliła. Na drugiej patelni podsmażyłam cebulę i mięso - odstawiłam aby wystygły. Ziemniaki gotuję w oleju do miękkości. Jajka rozbełtałam w szklanej misce, doprawiłam solą i tymiankiem. Ugotowane w oleju, i po lekkim przestudzeniu, ziemniaki, cebulę i mięso wrzuciłam do jajek. Powstałą masę wylałam na patelnię. Podsmażyłam z jednej strony i zaczęłam się zastanawiać jak to przekręcić - dobrze, że M. powiedziała "Naszykuj sobie duży talerz". W związku z tym usmażoną z jednej strony tortillę wyjęłam na talerz, nakryłam patelnią i szybko przekręciłam - udało się! Podsmażyłam z drugie strony - moja miała złoty kolor. 

niedziela, 23 października 2011

Wieczór i panie

Piję herbatę z białego porcelanowego kubka. Młody już śpi. Na sekretarzyku piętrzą się wciąż stosy varsavianów i notatki, jeszcze nie mam sił ich sprzątnąć. Zrobiłam i zjadłam dziś ciasto ze śliwkami z kremem pâtissière. Myślałam, że krem jest bardzo trudny do zrobienia i że sobie z nim nie poradzę, ale udało się.

Jest kilka rzeczy które muszę i chcę zrobić. I tak bardzo chcę je zrobić, że nie wiem, od której zacząć, w związku z tym nie robię nic - to bardzo przyjemne zajęcie.

Wróciłam do czytania zwykłych książek. Właśnie bohaterka "Czarnego mleka" odkryła w sobie Mamcię Pudding Ryżowy (część swej osobowości) - uśmiechnęłam się do siebie, bo do mnie moja Mamcia Pudding Ryżowy właśnie wróciła. Wygryzając  z pierwszego miejsca Milady Ambicję Czechowską i Pannę Intelektualistkę Cyniczną. Dzisiejszy wieczór spędzę z "Szefem kuchni po godzinach" (Gordon Ramsay).

A gdy królowały moje części osobowości, które za Elif Safak nazwę: Milady Ambicja Czechowska, Panna Intelektualistka Cyniczna i Panna Praktyczna, gotowanie w kuchni na Stalowej też było szybkie i  praktyczne.Gotowe ciasto francuski jest genialnym do tego produktem, a w dodatku nadaje potrawie znamion wyszukanego dania.

Koperty z ciasta francuskiego z mięsem i papryką
1 opakowanie gotowego ciasta francuskiego
30 dag mięsa mielonego
1 żółta papryka
1 mała cebula
1 ząbek czosnku
oregano
tymianek
sól i pieprz

Mięso podsmażyłam na patelni. Doprawiłam solą i pieprzem. Paprykę i cebulę obrałam. Obie pokroiłam w drobną kostkę. Dodałam do mięsa, wymieszałam i podsmażyłam wszystko razem. Do tego ząbek czosnku przeciśnięty przez praskę i zioła - do smaku. Tak przygotowany farsz (może być lekko wystudzony) położyłam na ciasto francuskie, które uprzednio rozwinęłam na płasko i pokroiłam na równe kwadraty. Mięsny farsz nakładałam na środek kwadratu, by następnie zawinąć kwadrat jak kopertę - wszystkie rogi kwadratu łączyłam razem - powstawały jakby sakiewki. Tak przygotowane koperty układałam na blaszce do pieczenia i wkładałam do piekarnika - chyba na 15 -20 minut - zgodnie z przepisem na opakowaniu ciasta francuskiego. Papryka nadała mięsu fajny smak, a że była drobno pokrojona to jej skórka w ogóle nie przeszkadzała. Koperty podałam z sałatą z melonem.

Jakiś czas temu...

...dokładnie w lutym, lub jego okolicach, było bardzo bardzo zimno. A ja zaczęłam chodzić po Warszawie. 3 swetry, dwie pary rękawiczek, szaliki i czapki nie pomagały, gdy stałam na skrzyżowaniu Freta i Długiej przy najmniejszej posesji w Warszawie i słuchałam o kościołach Nowego Miasta. Im było cieplej, tym było ciekawiej. Temperatura to ważny czynnik, bardzo wpływający na jakoś zwiedzania.

Ale do rzeczy. W owym lutym rozpoczęłam kurs na przewodnika miejskiego po Warszawie. A ostatni tydzień przyniósł jego ukoronowanie w postaci zdanego egzaminu. Udało się. Zajęcia po 4 razy w tygodniu po kilka godzin sprawiły, że wypadłam z blogowego świata. Zwyczajnie zabrakło mi czasu. Przez te kilka miesięcy nie opuściłam jednak kuchni. I tak powstały kolejne słoiki soku malinowego, dwa rodzaje nalewki z pigwy, kilka wariacji na temat potraw z ciastem francuskim... ach za dużo by wymieniać. Niektóre na pewno się jeszcze tu pojawią. Tymczasem zapraszam na wycieczki po Warszawie, jeśli ktoś mimo jesiennej szarugi będzie miał na nie ochotę. A końcowy komunikat dzisiejszego wpisu brzmi: Wracam do kuchni na Stalowej i zapraszam.

poniedziałek, 19 września 2011

Melon - tęskni mi się

Chciałabym wejść do sklepu, codziennie, raz dziennie, bladym świtem (nawet bym wstała) i poprosić o 12 godzin. Dostać je zapakowane w szary papier zawiązane papierowym sznurkiem, albo rafią. Przynieść do domu i ułożyć na półce... a może lepiej w lodówce, by były świeże. A potem odkrajać po kawałku, o tak 15 minut na kawę, 30 na siedzenie w wannie, ze 3 na gotowanie i pieczenie, trochę na sen (duże trochę), kawałek dla Młodego, chwilka dla męża.

Tymczasem tego towaru brak w sklepie, a ja staram się wydłużać moje minutki. Nie lubię zdrobnień, ale to rzeczywiście są minutki, ostatnio nawet nie minuty.

Jeszcze miesiąc i wracam, co by się nie działo... Wtedy (Anno-Mario) wszystko wytłumaczę. Albo się uda, albo nie. Ale teraz trzymajcie kciuki.

Jem melona.

Czasem melona w sałacie:


Sałata z melonem:
kilka liści sałaty lodowej
garść roszponki
pół melona - bez pestek
sól
pieprz
oliwa z oliwek
ocet balsamiczny
łyżka kaparów

Sałatę i roszponkę myję i suszę. Rwę na kawałki. Melona kroję na trójkąty, albo w kostkę, jak wyjdzie. Wrzucam go do sałaty, dodaję łyżkę kaparów. Polewam oliwą i octem, trochę solę i pieprzę... ostatnio wszystko na oko, do smaku.

Tęskni mi się za byciem tu częściej.

sobota, 13 sierpnia 2011

8 maja i sierpień

Ta data mnie prześladuje. To był 100 wpis. I dalej utknęło. Skasowały się zdjęcia kolejnych dań do opublikowania, zrobiło się mnóstwo pracy, remont, urlop i proszę... zaraz połowa sierpnia. Pomyślałam, że napiszę, o tak, po nic, o niczym. Aparat gdzieś daleko, komputer szwankuje. Na stole królują sprawdzone przepisy. Nie miałam czasu na schowanie w słoikach smaków i zapachów lata. Sierpień z nadzieją na spokój, na czas, na gotowanie.

Smażyłam flądrę w Helu, na Helu. Mistrzynią nie jestem. Ale co istotne to: pójść rano, między 7 a 10, na przystań do rybaków. Czuć wiatr we włosach i sól na ustach. Patrzeć na ryby w beczkach i skrzynkach. Oglądać rybackie sieci, słyszeć głosy mew, obserwować rybaków przy pracy. 4 flądry, 2 kilo, bezcenna pomoc męża patroszącego ryby nożykiem do tapet. Trochę soli, mąki, cytryna i patelnia, no i masło czosnkowe zrobione  w szklance z "niemojego" mieszkania. Słońce, piasek, ryby  - nich zawsze takie będą wakacje nad morzem.

niedziela, 8 maja 2011

Truskawkowo na stówę

Tytuł posta to niełatwa sprawa. Przecież nie mogę dać trzeciego (pod rząd!) nocnego tytułu, choć to właśnie truskawkowe babki w nocy powstały. Na szczęście znalazła się okazja: to już setny wpis na tej stronie.

Blog założyłam ponad rok temu. Od tamtej pory wiele się zmieniło, ale cieszy mnie, że nadal znajduję czas, żeby od czasu do czasu coś ugotować i pokazać tu. Nie piszę już tak dużo, jak na początku - to nie z utraty zapału, tylko czasu jakoś mniej - no cóż skończyły się cudne czasy zwolnienia, na czas dźwigania brzucha i okres urlopu macierzyńskiego. Młody w domu i powrót do pracy postawiły nowe wyzwania, przede mną i moją kuchnią też.

Kuchni uczę się cały czas, sprawdzam, eksperymentuję, testuję. Gotuję, bo lubię. Nie jestem ekspertką ani znawczynią, nie mam też takich aspiracji. Nie przyświeca mi przy gotowaniu żadna szczytna ideologia. Pokazuję kawałek mojej kuchni, pasji, domu, warszawskiej Pragi, trochę Warszawy - po co? - po prostu to lubię.
Babki truskawkowe upiekłam z okazji wizyty u państwa K. Miały być to truskawkowe kubki, ale jakoś nie wyszło (bo czasem w kuchni coś nie wychodzi).
Babeczki z truskawkami i galaretką
Składniki:
Ciasto kruche takie jak do tarty gruszkowej z tej porcji wychodzi 9 babeczek (ja piekłam w formie na muffiny).
350 g truskawek
i 1/2 galaretki (przygotowuję ja ze zmniejszoną porcją wody)

Przygotowuję galaretkę. Studzę ją. Przygotowuję kruche ciasto. Wykładam nim foremki. Piekę około 10-15 minut w temp. 150 stopni. W ostudzonych babkach układam truskawki, u mnie pokrojone na ćwiartki. Zalewam ostudzoną galaretką (uwaga ucieka z babek). Wkładam do lodówki, i babki i galaretkę. Gdy galaretka trochę stężeje dokładam ją do babek, może przykryć też trochę truskawki. Myślę, że ich smak podkreśli bita śmietana i listek mięty.
 Zapraszam na profil Kuchni na Stalowej na facebooku (tak, tak, poddałam się jego sile) i dziękuję, że jesteście, czytacie, zaglądacie i czasem zostawiacie swój ślad w komentarzach.

sobota, 7 maja 2011

Nocne pieczenie i zaległości jajeczne

Gdzieś w oddali słychać huk fajerwerków. Pada deszcz. Zimno majowe mi się już znudziło. Miałam dziś oglądać pokaz multimedialny z okazji otwarcia parku fontann na Podzamczu, ale pogoda zatrzymała nas w domu. Młody śpi. Rozpoczęłam nocne kucharzenie. Kilka zdjęć już gotowych, pachnie truskawkami, ale poczekam na efekt końcowy. Zwłaszcza, że kilka zaległych przepisów czeka w kolejce.

Byłam dziś na Woli i Żoliborzu. Po raz kolejny dostałam solidną garść informacji o Warszawie. Najbardziej podobało mi się na Chłodnej 20. Tam mieszkał kiedyś Adam Czerniaków, prezes Judenratu w getcie warszawskim. Ale nie historyczny aspekt tego miejsca mnie zauroczył, a to, co dzieje się tam dziś. Jeszcze kilka lat temu budynek, znany jako kamienica pod zegarem, straszył swoim wyglądem, brudną fasadą, obdrapanymi ścianami, niszczejącymi balkonami. Dziś powraca do dawnej świetności. A to wszystko za sprawą prężnie działającej wspólnoty mieszkaniowej. Co robią jej członkowie, jak działają, co remontują można się dowiedzieć z ich bloga Chłodna 20. Ja zazdroszczę. Przed Stalową jeszcze dużo pracy, ale już za chwilę i u nas się ruszy. W naszej kamienicy w tym roku remont elektryki, nie wymienianej od lat 70., o zgrozo!

A w ramach nadrabiania zaległości dziś prezentują jajka z migdałami - pomysł z Kwestii Smaku, zmiany własne.
Składniki:
3 jajka
1/2 pęczka natki pietruszki
sól
pieprz
garść płatków migdałowych
2 łyżki śmietany
oliwa do smażenia
pół małej cebuli

Jajka ugotowałam na twardo. Nie obierałam, a przecięłam na pół wraz ze skorupkami. Z każdej skorupki wyjęłam żółtko i białko, uważając by skorupki nie pokruszyć. Białko i żółtko pokroiłam w drobną kostkę, cebulę też, posiekałam pietruszkę. Wszystko razem wymieszałam dodając 2 łyżki śmietany, sól i pieprz do smaku. Powstałą masą napełniłam skorupki. Przykryłam płatkami migdałowymi, dociskając je. Na patelni rozgrzałam oliwę i na gorącą położyłam jajka, migdałami do dołu. Każde jajko smażyłam około pół minuty. Zdjęłam z patelni. Podałam na sałacie.Ta Asi kolędra wygląda bardzo ciekawie, ale niestety nie dostałam jej w sklepie. Pietruszka i tak nieźle wypadła.

A. i Ł. dziękuję za udostępnienie aparatu. A. i mężu mój dzięki za zdjęcia.

wtorek, 3 maja 2011

Noc nas zastała

Weekend, przez szczęśliwców zwany długim, dobiega końca. Mimo liczny obowiązków i ja znalazłam w nim chwilę oddechu. Moment, którego nie trzeba było poświęcić na coś konkretnego, a rozkoszować się błogim nicnierobieniem.

W sobotę zapakowaliśmy 4 torby (jedna z jedzeniem, druga z napojami, trzecia dla Młodego i czwarta z kocem i chustą) i na zaproszenie M. ruszyliśmy nad Wisłę, na grilla. Miłym zaskoczeniem były już rozstawione, przez miasto, leżaki. Praska plaża była pełna ludzi, niektórzy już w strojach kąpielowych (!). Piasek wsypywał się nam do butów, więc z nich zrezygnowaliśmy. Wśród plotek, kiełbasek, kurczaków i truskawek spokojnie płynął czas. Słońce, jeszcze nie upalne, było doskonałym uzupełnieniem dnia, a może to właśnie ono tworzyło cały ten sielski nastrój. Widok na Wisłę, mosty, zamek i Stare Miasto to chyba jeden z moich ulubionych warszawskich pejzaży. Nawet panowie, sprzątający leżaki o 19, nie popsuli nadwiślańskiej atmosfery. Dzień stawał się coraz chłodniejszy, słońce żegnało się z nami. Przyszedł czas na powrót do domu. Nie wiem, która była godzina, nic się nie wydarzyło i to było tego dnia najlepsze.

 Zielona pasta z groszku - pomysł od Polki z moimi zmianami
1/2 szklanki zielonego suszonego groszku
3 ząbki czosnku
1 duża cytryna
2 łyżki tahini
oliwa z oliwek
sól
mielony czarny pieprz
1/2 suszonej papryczki chili
Groszek wypłukałam i gotowałam około 20-30 minut z łyżeczką soli. Najpierw wystudziłam, potem odcedziłam. Sok z cytryny, czosnek, sól, pokruszoną papryczkę chili, pastę tahini i oliwę zmiksowałam. Dodałam groszek i miksowałam, aż uzyskałam kremową masę. Pastę odstawiłam na chwilę do lodówki. Podałam z chlebem alpejskim z naszej ulubionej piekarni na 11 Listopada.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Wiosna jest. Nowa Warszawa

Wiosna jest. Dobrze, że chociaż mam czas to zauważyć. Ostatnio mało tu piszę, za to często biegam po Warszawie. Nie wiedziałam nawet, że spacer spod kościoła św. Aleksandra do Zamku Ujazdowskiego może zająć 3 godziny (dla niewtajemniczonych powiem, że zwykle zabierał mi jakieś 20 minut - maks). A po drodze można spotkać naprawdę fascynujące budynki. Podobno do jednej z kamienic jej właściciel sprowadzał z Paryża kryształowe windy. A na tyłach (w przybliżeniu) placu Trzech Krzyży istnieje do dziś grota, w której życie towarzyskie organizował Kazimierz Poniatowski (brat króla Stanisława Augusta Poniatowskiego). Tam też odnajdujemy dom jednego z najważniejszych architektów warszawskich - Dominika Merliniego. Och dużo dużo ciekawostek jest odkrywanych przede mną. Jutro kolejna część (od czasu do czasu będę się nimi dzielić).

A dziś ciastka owsiane
A robię je tak:
kostka masła - 200 gram
szklanka cukru (niecała)
2 jajka
2/3 bakalii - mogą być różne- ja daję żurawinę, rodzynki, orzechy, słonecznik, migdały - czyli to co mam w domu
1 i 1/3 szklanki mąki
1 i 1/3 szklanki płatków owsianych
1 łyżeczka proszku do pieczenia


Mąkę mieszam z płatkami i proszkiem. Masło z cukrem, jajkami i bakaliami. Wszystkie składniki łączę razem. Formuję kulki, trochę je spłaszczam i układam na blasze posmarowanej masłem. Piekę około 20 minut aż ciastka nabiorą złotego koloru. Wyciągam ciastka z piekarnika i układam na kratce aby przestygły. Potem powinnam włożyć do słoika i wyciągać codziennie po jednym. Niestety z 40 ciastek po dwóch dniach niewiele zostaje. 

poniedziałek, 21 marca 2011

Stalowa 1 i Stalowy bez

Piękna wiosenna pogoda sprzyja spacerom. Dlatego nie omieszkałam z niej skorzystać i zapakowawszy Młodego w nosidło wyruszyliśmy na podbój Pragi. Na początek - dzisiejszy Stalowy - bez tablicy nad wejściem. Nie prezentuje się zbyt okazale, ale jest. To te okna z fantazyjnie upiętymi firankami. Tu Stalowy z dawnych lat.

Ale na Pradze, na Stalowej 1 jest jednak dużo ładniejsze miejsce - ostatnio otwarte, gdzie wpadam na kawę espresso i kusi mnie blok czekoladowy, choć za czekoladą nie przepadam.

Stalowa 1 to budynek przy skwerze, gdzie łączą się ulice Stalowa, 11 Listopada i Inżynierska. Kiedyś w tym miejscu mieściła się knajpa Setka, do której chadzał Wiech - tam mówią założycielki Bistro. Ja się w takim razie zastanawiam, gdzie była cukiernia Wiecha, do tej pory myślała, że znajdowała się właśnie w tym lokalu.

W Bistro Stalowa 1 panuje bardzo domowa atmosfera, a wszystkie dania konsumowane są przez klientów przy wspólnym stole przykrytym ceratą. Bardzo polecam. A z okazji wiosny dywanik przeniósł się przed wejście.
A na koniec dnia polecam kopytka.

Składniki:
700 g obranych ziemniaków
około 350 g mąki
1 jajko
szczypta soli, a nawet dwie

osolona woda do gotowania

Ziemniaki ugotowałam i jeszcze ciepłe przecisnęłam przez praskę. Odstawiłam do ostygnięcia. Do już zimnych ziemniaków wrzuciłam jedno całe jajko i dodałam szczyptę soli, a nawet dwie. Mieszając dodawałam mąkę, stopniowo. Ciasto nie może być zbyt tępe, więc jeśli trochę mąki nam zostanie to nie ma problemu. Ciasto formowałam w wałki i kroiłam na kopytka. W dużym garnku zagotowałam osoloną wodę z 2 łyżki oliwy (aby się kluski nie posklejały), na nią wrzucałam kopytka, partiami. Wyławiałam łyżką cedzakową, zaraz gdy wypłynęły na powierzchnię.

Podałam z sosem pieczarkowym.




Sos pieczarkowy
Składniki
200 - 300 g pieczarek
2 ząbki czosnku
pół pęczka grubego szczypiorku
60 ml śmietany 18%
sól
pieprz
łyżka masła
troszkę wody

Pieczarki umyłam i obrałam. Pokroiłam w plasterki, a następnie wrzuciłam do rondelka, w którym rozgrzałam łyżkę masła. Podsmażyłam i delikatnie podlałam wodą. Dusiłam około 5 minut. Dodałam 2 ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę. Doprawiłam śmietaną, solą i pieprzem. Na koniec oddałam pokrojony szczypior - fajnie ożywia kolor sosu.

niedziela, 20 marca 2011

Po prostu Stalowy

To niestety nie moje zdjęcie, jednak już jakiś czas temu stwierdziłam, że nie może go tu zabraknąć.

Wpis edytowany: Zdjęcie zostało usunięte, ale jest link.

To czarno-biała fotografia przedstawiająca wejście do baru mlecznego. Nad wejściem widniał kiedyś napis "bar mleczny STALOWY" pod spodem mniejszymi literkami "WSS Społem Praga Północ". Przez drzwi z małym okratowanym okienkiem do środka wchodzi pani, pewnie jedna z kucharek, w białym fartuchu i pikowanej kamizelce z czepkiem kucharskim na głowie.Urok dawnych lat.
Zdjęcie można zobaczyć TU

Bar mieścił się przy Stalowej 20/22 i nadal tam jest, tylko w trochę nowszej (nie mylić z nowoczesną) odsłonie.

A tak na Stalowej było wczoraj.

piątek, 18 marca 2011

Kaczka z telewizji

Zhańbiona posiadaniem telewizji mam już swój ulubiony program - Jamie Olivier gotuje obiady w 30 minut i te 30 minut dziennie jestem w stanie poświęcić na oglądanie telewizji. Te super-szybkie obiady to zdecydowanie pomysł dla mnie. Nie trzeba się narobić i w dodatku są smaczne i świetnie wyglądają. Między pracą, opieką nad Młodym, własnymi zajęciami, na gotowanie znajduję co raz mniej czasu. Niektóre obiady przygotowuję hurtem, potem pakuję, podpisuję, mrożę. Czasem przez kilka dni jemy jedną zupę, bo wciąż brakuje czasu.

W jednym z odcinków w 30 minut powstały kacze piersi z grzankami czosnkowymi, sałata z granatem i marchewką oraz owoce z prażonymi migdałami. Ja deser odpuściłam.

Składniki:
4 kacze piersi
oliwa
tymianek
przyprawa pięć smaków (ja nie miałam)
sól
pieprz
papryczka chili
mięta
Kacze piersi nakrajamy w kratkę (od strony skóry) układamy na desce polewam oliwą,posypuję solą i pieprzem oraz tymiankiem. Mocno nacieramy kaczkę przyprawami, z każdej strony. Piersi układamy na rozgrzanej patelni. Smażymy (z obu stron). Wytapia się z nich cały tłuszcz i dostajemy super chude mięso. Kaczkę można przykryć pokrywką i mocno docisnąć np. stawiając na pokrywce coś ciężkiego
Miętę, chili drobno kroimy, na desce, na której podamy kaczkę. Po kilku minutach smażenia kaczka jest gotowa. Wyciągamy ją na eskę i kroimy w plastry, obtaczamy w mięcie i chili. Na około, aby kaczo-oliwne soki nie uciekły, układamy grzanki, które piekły się gdy smażyła się kaczka.


Składniki na grzanki:
jedna ciabatta ( u mnie bagietka)
sól
pieprz
oliwa
rozmaryn
3-4 ząbki czosnku
Piekarnik rozgrzewam do 180 stopni. Ciabattę kroimy na kromki takiej grubości jakie lubimy. Układamy na blaszce solimy, pieprzymy, polewamy oliwą, wrzucamy kilka gałązek rozmarynu. 2 ząbki czosnku przeciskamy przez praskę wprost na grzanki, pozostałe 2 wrzucamy nieobrane do blaszki. Wszystkie przyprawy rękami wcieramy w grzanki (na ile to możliwe). Wkładamy do piekarnika i zapiekamy - na złoty kolor. Grzankami obkładamy kaczkę na około.

Składniki na sałatę:
ziarenka z granata
sałata różne liście (roszponka, rzeżucha)
łyżka posiekanej mięty
2 obrane marchewki - we wstążki - pokrojone maszynką do obierania warzyw
dodałam jeszcze kiełki różne
4 łyżki oliwy
2 łyżki octu balsamicznego
sok z połowy cytryny
sól
pieprz
Nic prostszego - wszystkie składniki do miski. A przed samym podaniem polewamy sosem z oliwy, octu, cytryny, soli i pieprzu.

czwartek, 17 marca 2011

Coś na ząb

Jestem nieobecna. Dlaczego? Jeśli się wszystko uda to powiem wam w październiku. A na razie cicho-sza, co by nie zapeszyć. A teraz w wielkim skrócie, co u mnie:

W domu powiększa się stan zębowy, mamy już 2,5 i idą kolejne. Bonusem jest gorączka, choć dziś jakby już lepiej. Młody odkrył komputer, uwielbia walić w klawiaturę. Nawet ulubiona zabawka nie jest go w stanie od niej oderwać. Tak więc to klawiatura najlepsza jest na ząb.

Robiłam porządki w moim komputerze i znalazłam deszczową Stalową. Dziś też jest deszczowo, ale jakoś wolę ten deszcz sprzed dwóch lat, ze słońcem.

Na Solcu obyła się jedna z moich ulubionych imprez "Uwolnij łacha" - to była już 8 edycja! Brawo dziewczyny. (Zlinkowałam do strony łacha, ale chyba więcej aktualniejszych informacji jest na fb).

W ramach ciuszanej wymiany 26 marca wybieram się na szafing dziecięcy na Wolę. Torba gratów już gotowa.

Wczoraj przegapiłam - wcale nie przegapiłam tylko nie miałam siły iść - na promocję najnowszej książki Sylwi Chutnik "Warszawa kobiet" - myślę, że będzie to kapitalna rzecz na warszawskie letnie spacery. 

Kolejne miejsca do odwiedzenia to warszawska Zachęta, galeria Atak i jeszcze kilka, o których teraz nie pamiętam, ale jak sobie przypomnę.
A na koniec tego bałaganiarskiego wpisu serwuję coś na ząb, i nie jest to klawiatura.









Sałata do pracy nr 2:
garść sałaty
pół pomarańczy
garść suszonych śliwek
pomidor

2 łyżki oliwy
1 łyżka soku z pomarańczy
1 łyżka octu balsamicznego
sól
pieprz

Sałatę należy porwać, pomarańczę pokroić w kostkę, pomidora też. Śliwki u mnie w paski. Wszystko wrzuciłam do plastikowego pojemnika i na noc schowałam do lodówki. Rano zalałam sosem i zabrałam do pracy.

sobota, 12 lutego 2011

Ciasto na Inżynierską 1

Zdarzyło się to już kilka razy. Mam nadzieję, że będzie zdarzało się częściej, choć muszę przyznać, że ostatnio choroba i parę innych spraw mi to uniemożliwiło. Ale do rzeczy...

Piekę ciasta. Piekę ciasta dla Praskiego Winowajcy. Dla niewtajemniczonych wyjaśniam. Winowajca to jeden z warszawskich, praskich klubów o uroczo-ceglanych ścianach. I nie mogę nie wspomnieć o wielkim oknie, przez które podglądam, co się dzieje w środku, gdy biegnę z pracy do domu. Widzę niewiele, bo ostatnio całe życie Winowajcy (z różnych przyczyn) przeniosło się do sal wewnętrznych. Bywa tam rzadko, z wiadomych przyczyn, ale myślę, że mój Mąż dzielnie nadrabia za całą rodzinę. A co dzieje się w Winowajcy możecie sprawdzić zawsze na ich facebooku (o zgrozo!). Albo po prostu wpaść na Inżynierską 1.

Jakiś czas temu dostałam propozycję, aby piec dla nich ciasta. Tak więc od czasu do czasu piekę. A dziś przedstawiam jedno z ciast, którego mogli spróbować bywalcy Winowajcy.

Inspiracji dostarczył mi przepis Agnieszki, a że sezon na śliwki skończył się dawno temu, do mojego ciasta powędrowały brzoskwinie z puszki.

Brzoskwiniowe ciasto z orzechami laskowymi i czekoladą
Składniki:
duża puszka brzoskwiń
175 g masła
175 g brązowego cukru
3 jajka
175 g mąki
175 g drobno zmielonych orzechów laskowych (u mnie orzechy potłuczone tłuczkiem do mięsa)
1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
50 g posiekanej czekolady,  dałam mleczną i białą

Nagrzałam piekarnik do 180 stopni. Tortownicę wysmarowałam masłem. Jedną połówkę brzoskwini odłożyłam, resztę pokroiłam w kostkę (dość dużą). Masło zmiksowałam z cukrem, pojedynczo dodawałam jajka. W drugiej misce zmieszałam przesianą mąkę z orzechami i proszkiem do pieczenia. Stopniowo wsypywałam suche składniki do masłowo-jajkowej masy. Dodałam pokrojone brzoskwinie i czekoladę - wymieszałam łyżką. Masę przełożyłam do tortownicy, na wierzchu poukładałam brzoskwiniowe promyki (z tej połówki, którą na początku odłożyłam). Włożyłam do piekarnika. Piekłam trochę ponad godzinę. Za radą Agnieszki sprawdzałam patyczkiem czy ciasto jest już gotowe.


poniedziałek, 7 lutego 2011

Przerwa na pomarańcze

Po ciemku zaglądam do szafy, zaspanymi rękami wyciągam ubrania. Z przymrużonymi oczami myję zęby i suszę włosy. Kawa. Ostatnie uściski, kozaki. Trzy razy okręcam turkusowy szalik wokół szyi. Klucze, telefon, całus w przelocie. Mokry chodnik, 23, szum metra, dalej ciemno. Kawa. Zaczynam dzień w pracy, zawsze za wcześnie.

Lubię chodzić do pracy, bo czemu nie. Dużo bardziej jednak lubię być w domu. Teraz jestem w domu, choć nie tak jak lubię. Gotowanie poszło w kąt. Pierwsze skrzypce grają kleik i ryżanka, bez rewelacji. Mam przerwę. Tarta pomarańczowa została wspomnieniem, ale też niedaleką przyszłością, myślę.


Dziś przedstawiam ją Wam.
Tarta pomarańczowa
Składniki:
Kruche ciasto (jak w gruszkowej tarcie)
150 g mąki
100 g masła
50 g cukru pudru
1 żółtko

Farsz:
4-6 łyżek dżemu pomarańczowego
75 ml śmietany kremówki
2 jajka
2 łyżki stołowe cukru
75 ml soku pomarańczowego
1,5 łyżki  mąki ziemniaczanej
1-2 pomarańcze obrane i pokrojone w cząstki

Przygotowuję kruche ciasto, wykładam nim tartownicę i podpiekam 10 minut w temperaturze 200 stopni.
Gdy jest już gotowe i lekko ostygnie smaruję je dżemem pomarańczowym. Układam cząstki pomarańczy. Mieszam śmietanę, sok, jajka, cukier, mąkę. Powstałą masą wylewam na posmarowane dżemem ciasto, uważając by nie zalać wierzchu pomarańczy. Piekę 30-40 minut w temperaturze 180 stopni.

niedziela, 16 stycznia 2011

Wrażenie i cykoria do pracy

Mam wrażenie, że idzie wiosna.

Tak jak dziś, Praga w zeszłym roku wyglądała mniej więcej w kwietniu. Śnieg już prawie cały stopniał, odsłonił śmiecie, butelki i inne sprawki...Jest brzydko, szaro i mokro. Wielkie kałuże narażają przechodniów na deszcz spod samochodowych kół. Nieliczne promienie słońca wyciągają nas jednak na spacery.

Jest połowa stycznia. Nie ma mrozu, błyszczących sopli, a dziadka Mroza malującego fantazyjne liście i kwiaty na szybach nie widziałam już od kilku lat.

Przed nami jeszcze luty. Jestem bardzo ciekawa czy wróci zima. Dla mnie mogłaby już nie wracać. Niech przybywa już zieleń traw, drzew i krzewów. Niech przylatują ptaki. Niech pachnie słońcem. I niech wreszcie będzie widno, gdy wstaję teraz już do pracy.

Chciałabym, żeby przyszła już wiosna.

Nocna ciemność powoduje, że rano wyleguję się w łóżku jak długo się da. Wstaję na chwilę przed wyjściem. Prysznic, kawa i lecę. Jem dopiero w pracy. A jem to co przygotowałam wieczorem, na szybko, do pracy.

Ostatnio sałatkę z cykorii z jabłkami
Składniki na 1 dużą porcję:
3 małe cykorie
pół dużego jabłka pokrojonego w słupki
pół łyżeczki musztardy
łyżeczka majonezu
łyżeczka jogurtu naturalnego lub śmietany 10%/12%
szczypta cukru
szczypta soli i pieprzu

Cykorię kroję na grube paski wrzucam do pudełka na drugie śniadanie. Jabłka pokrojone w słupki też tam dodaję.  Nie mieszam. Na wierzch kładę łyżeczkę majonezu, jogurtu i pół łyżeczki musztardy. Posypuję solą, pieprzem i cukrem. Zamykam pudełko i przez noc przechowuję w lodówce. Rano zabieram ze sobą do pracy. Mieszam dopiero przed konsumpcją. Wtedy też rozpadają się cykoriowe różyczki widoczne na zdjęciu.


Zdjęcie robione też na szybko, aparatem z komórki. Poprawię się następnym razem.

sobota, 15 stycznia 2011

Gruszkowe szaleństwo

Leżały i patrzyły na mnie z wyrzutem. Po dwóch dniach zaczęły krzyczeć "Zjedz mnie". Ot takie, trochę żółte, trochę zielone, trochę beżowe. Przełożyłam je do salaterki. Gruszki.

Zaczęłam szukać. Znalazłam dwie. Na rumianych wypieczonych spodach w wyrafinowanym otoczeniu. Nie mogłam się zdecydować, dlatego upiekłam obie. Tarty. Tarty od Truskawkowej Ani, znalezione pod tagiem gruszka.

Tarta z gruszkami, gorgonzolą i orzechami (u mnie bez orzechów)
Składniki:
na kruche ciasto:
200 g pszennej mąki
50 g masła
50 g tłuszczu roślinnego
1 żółtko
szczypta soli
ewent. 2 łyżeczki zimnej wody

na nadzienie:
4 miękkie gruszki
kawałek Gorgonzoli (ok.150 g)
¾ szklanki wyłuskanych orzechów włoskich
250 ml śmietany 12%
1 duże jajko
pieprz i gałka muszkatołowa

Przygotowałam kruche ciasto - mieszając wszystkie składniki. Dodałam tylko jedną łyżkę wody, bo nie chciało się zbić w jeden kawałek - mocno się rozsypywało. Zawinęłam je w folię i na pół godziny włożyłam do lodówki.
W tym czasie obrałam gruszki, które pokroiłam w ósemki. Śmietanę wymieszałam z jajkiem, doprawiłam pieprzem i gałką muszkatołową.
Ciastem wyłożyłam formę do pieczenia. Piekłam 10 minut w temperaturze 200 stopni.
Na podpieczonym cieście ułożyłam gruszki i wysypałam pokruszony ser, gorgonzolę. Wszystko zalałam masą. Na wierzch powinnam ułożyć orzechy, ale nie miałam więc pominęłam. Piekłam 25 minut w temperaturze 180 stopni.


Tarta z gruszkami, jabłkami i czekoladą (Ania robiła z samymi gruszkami)
Składniki:
Kruche ciasto:
150 g mąki 
100 g masła
50 g cukru pudru
1 żółtko 

Farsz:
115 g startej czekolady deserowej
2 gruszki i 2 jabłka
125 ml śmietany kremówki
2 jajka
3 łyżki stołowe cukru
trochę soku z cytryny - ja nie dałam

Przygotowałam kruche ciasto. Wyłożyłam nim formę o średnicy 23 cm i podpiekam 10 minut w temp. 200 st. C.
Gdy ciasto się podpiekało. Obrałam gruszki i jabłka, przecięłam na ćwiartki (bo miałam duże owoce). Nacięłam wzdłuż na cienkie plasterki. Śmietanę wymieszałam mikserem z jajkami (najpierw same jajka, by białko złączyło się z żółtkiem).
Na podpieczony starłam czekoladę. Na czekoladowej warstwie ułożyłam gruszki i jabłka, naprzemiennie.  Jajeczno-śmietanową masę wylałam dokoła gruszek i jabłek, uważając, by nie zalać od góry owoców. Wystające wierzchołki owoców posypałam brązowym cukrem.
Piekłam przez kolejne 30 minut w temperaturze 180 st. C. 

wtorek, 11 stycznia 2011

Dorosłe życie

Krok po kroku 2011 pozbawia mnie wolnego czasu. Nie piszę, nie czytam, coraz mniej gotuję. Choć staram się też nie narzekać. Młody ma już nianię, więc ja wracam do pracy. Już jutro. Wydaje mi się, że wszystko załatwione - instrukcja obsługi Młodego, plan na najbliższe dni - dopięte na ostatni guzik... ach guzik - muszę jeszcze go przyszyć...

Obok obaw i różnych "ale" czuję też trochę radości. Z gąszcza pieluch, mlek, butelek, śpiochów  i kaszek wracam do świata dorosłych. Porzucam sportowe ciuchy, prasuję koszulę, szukam tuszu do rzęs i innych takich, bo przecież mogą się przydać. Zaraz zapakuję torbę do pracy i przygotuję sałatkę z cykorii na drugie śniadanie. Powrót do pracy otworzy też nowy rozdział kulinarny - do pracy, na szybko.

Dziś obiad na szybko od Jamiego Olivera z "Włoskiej wyprawy Jamiego", a mianowicie Pasta el forno con pomodori e mozzarella czyli Makaron zapiekany z pomidorami i mozzarellą.

Przepis podaję dokładnie za książką. Jamie napisał, że jest to przepis na 4 porcje, moim zdaniem na 6.
Składniki
sól morska i zmielony czarny pieprz
oliwa z pierwszego tłoczenia
1 biała cebula posiekana
2 ząbki czosnku, obrane i pokrojone na platerki
1,5 kg dojrzałych pomidorów lub 3 puszki o 400 g pomidorów
1 lub 2 suszone czerwone papryczki chili, pokruszone
1 duża garść listków świeżej bazylii
1 łyżka octu z czerwonego wina
400 g makaronu orecchiette
4 duże garście świeżo startego parmezanu
3 kule mozarelli (po 150 g)

ja dodałam 200 g boczku podsmażonego na patelni

Rozgrzałam piekarnik do 200 stopni, w dużym garnku zagotowałam osoloną wodę. Do dużego rondla wlałam kilka łyżek oliwy, wrzuciłam cebulę, czosnek oraz chili i poddusiłam. Warzywa miały być miękkie, ale nie przyrumienione. Pomidory z puszki dodałam do rondla, doprawiłam solą, bazylią, pieprzem i niewielką ilością octu. Makaron wrzuciłam do wody i ugotowałam. Pół sosu pomidorowego wymieszałam garścią parmezanu i makaronem (oraz podsmażonym boczkiem). Naczynie żaroodporne wysmarowałam oliwą. Położyłam warstwę makaronu, posypałam parmezanem, przykryłam plastrami mozzarelli. Układanie warstw powtarzałam aż do wyczerpania składników. Na wierzch położyłam dużo mozzarelli. Wstawiłam do nagrzanego piekarnika i zapiekałam około 15 minut.

W kuchni na Stalowej

Related Posts with Thumbnails