sobota, 30 października 2010

Jesień i obiad

Październik. Mój zabiegany. Rosną stosy książek i gazet do przeczytania. Za to kilka razy zaliczyłam jesienne szuranie w liściach. Od dziecka uwielbiam to robić. Jedno z moich ulubionych zdjęć z dzieciństwa - to ja w ramionach taty, ukryci w gąszczu żółtych liści. Bo ja lubię jesień. I Park Praski objawił się w jesiennej szacie. Długo tego nie zauważałam, pogrążona w myślach, własnych sprawach.  Dziś cieszę się kolorem liści, koralami jarzębiny, rękawiczkami, które zakładam prowadząc wózek z Młodym.

Poczta dostarczyła mi kolejną porcję książek kucharskich, a w tym "365 Obiadów" Lucyny Ćwierczakiewiczowej. Niestety jeszcze nie znalazłam czasu, aby przyjrzeć się jej bliżej. Za to dziś jedna z zaległych propozycji obiadowych. Na jesień wyborna.

Przepis znalazłam u Ani, podaję go z moimi zmianami.
Polędwiczki wieprzowe w sosie śliwkowym

800g wieprzowych polędwiczek
 paczka suszonych śliwek
1/2 cebuli
1 łyżka oleju
50 g masła
250 ml wywaru z kurczaka
1 liść laurowy
2 ziarenka ziela angielskiego
2 gałązki tymianku
250 ml kremowej śmietanki

Oczyszczone z nadmiaru tłuszczu i membran polędwiczki pokroiłam ukośnie na grube plasterki. Śliwki włożyłam do rondelka, zalałam zimną wodą i zagotowałam, na wolnym ogniu gotowałam jeszcze 5 minut. Odcedziłam. Ale sok zachowałam.

Na patelni, rozgrzałam olej i połowę masła. Ułożyłam plasterki mięsa, smażyłam z obu stron. Na drugiej patelni rozpuściłam resztę masła i zeszkliłam pokrojoną w kostkę cebulę. Wlałam wywar, wrzuciłam liść laurowy, tymianek i ziele angielskie. Gotowałam około 10 minut.

Śliwki pokroiłam w kostkę, wrzuciłam do sosu. Dodałam śmietankę i trochę soku ze śliwek. Gotowałam kilka minut. Do sosu włożyłam mięso i jeszcze chwilkę podgrzewałam. Podałam z kopytkami. Ach, do sosu dodałam jeszcze garść pokrojonej natki pietruszki.

sobota, 16 października 2010

Na zimę, sok

Melduję się, jestem. Przynoszę pudełko malin pachnących latem. Słońce jeszcze raczy nas swymi promieniami, ale tak jakby śnieg już czuć, przynajmniej tak twierdzi znajoma góralka.

A Sok malinowy to to, co w zimowe wieczory lubię najbardziej, do herbaty. W tym roku będzie domowy.

Składniki:
1 pudełko malin
kilkanaście łyżek cukru

Nigdy w życiu nie robiłam soku malinowego, dlatego zapytałam o to na durszlaku. Dostałam kilka podpowiedzi i po skompilowaniu wyszedł mi ten przepis.

Maliny wrzuciłam do szklanej miski zasypałam cukrem (musi być słodkie) i na 2,5 dnia wsadziłam do lodówki, codziennie mieszałam. Następnie wzięłam dzbanek, położyłam na nim pieluchę tetrową (jak dobrze, że jest Młody! i została jeszcze jedna nieużywana pielucha ), myślę, że i gaza by się sprawdziła. Pieluchę przymocowałam gumką recepturką i stopniowo, wylewałam na nią sok z malinami. Troszkę przecierałam maliny łyżką. Zależało mi, aby w soku nie było malinowych pestek. Z dzbanka sok wlałam do słoiczków, wygrzanych wcześniej w piekarniku. Solidnie zakręciłam i znów do piekarnika na 25 minut w temperaturze 90 stopni. Jestem zdecydowaną zwolenniczką pasteryzowania na sucho. Efekty poznam zimą, choć słoiczki bardzo kuszą.


Ostatnio jestem w ciągłym biegu, trochę spraw się nagromadziło, trochę rzeczy jest do załatwienia, kilka wyjazdów przed nami. Ale jestem i co najważniejsze, wciąż gotuję i zbieram przepisy. Testuję kuchnię J. Oliviera. Czekam też na przesyłkę z nowymi książkami kucharskim :)

poniedziałek, 4 października 2010

Ważni

Gotowanie i pisanie miało mi zapełnić czas oczekiwania, oczekiwania na Młodego. Od kilku miesięcy mój mały obywatel jest już na świecie, a ja nadal gotuję, w dodatku co raz więcej. Dzielnie w gotowaniu wspiera mnie kilka osób. Młody wyleguje się na leżaczku, gdy ja kroję, smażę, obieram, zalewam, ugniatam i piszę. Niestety jeszcze nie degustuje, od tego jest mój Mąż, on też zawsze pomoże doradzi, odkręci słoiki i uratuje, gdy krzyczę "Znów mi nie wyszło". Mama dzielnie drukuje moje przepisy i oddaje swój zeszyt z przepisami do podglądania, Mama Męża telefonicznie podpowiada i "sprzedaje" nowe przepisy, Tata zagląda regularnie. Brat pyta: a co macie dziś na obiad? Przyjaciele podglądają, kibicują, a ostatnio nawet wybierają przepisy. No i oczywiście jesteście Wy moi czytelnicy, którzy zaglądacie tu, komentujecie, radzicie, dajecie "power" do pisania. Za co dziękuję. Zrobiło się sentymentalnie. Trudno, jesień sprzyja sentymentom.

A, że ostatnio pewna miła okazja za mną to moja kuchnia wzbogaciła się o kilka pozycji kulinarnych. Z tej okazji też zapraszam na kawałek tortu. Tort jagodowo-brzoskwiniowy bardzo podobny do truskawkowego:

Składniki:
Na biszkopt (tortownica o średnicy około 23 cm):
6 jajek - oddzielnie białka, oddzielnie żółtka
1/2 szklanki cukru
1/2 szklanki cukru pudru
6 czubatych łyżek mąki pszennej (czyli około szklanka)
1 łyżka mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli

Do nasączenia:
14 łyżek białego wina wytrawnego
6 łyżek soku z puszki z brzoskwiniami
4 łyżki chłodnej herbaty

Masa #1:
1/2 słoika dżemu jagodowego
1 brzoskwinia z puszki (czyli 2 połówki)

Masa #2:
400 g sera mascarpone
1/2 słoika dżemu jagodowego
cukier puder do smaku
500 ml śmietanki kremówki (30%)
pozostałe brzoskwinie z puszki (oprócz jednej połówki, którą zostawiłam do dekoracji)

Biszkopt przygotowuję identycznie jak w torcie truskawkowym.

Wystudzony biszkopt pokroiłam na 3 części. Przygotowałam nasączenie (wymieszałam wszystkie jego składniki). Każdą część biszkoptu dokładnie nasączyłam.

W garnuszku przygotowałam masę #1. Podgrzałam dżem i wrzuciłam do niego pokrojone brzoskwinie. Masę wystudziłam i rozsmarowałam na górze każdego z biszkoptowych blatów.

W misce przygotowałam masę #2. Ubitą śmietankę wymieszałam z serkiem mascarpone, dżemem, cukrem. Wrzuciłam do niej resztę pokrojonych brzoskwiń. Gotową masę rozsmarować na masie #1. Troszkę masy zostawić dla rozsmarowania na boki tortu.

Trzy biszkoptowe blaty złożyć jeden na drugi. Resztką masy #2 wysmarować boki tortu. Tort ubrać brzoskwiniami, czekoladowymi listkami czy jak kto lubi.

A tu się chwalę (dostałam kulinarnie): 

niedziela, 3 października 2010

Kolorowanie i dynia

Zimny tydzień nam się trafił. Za to piękny weekend.W tym tygodniu jakoś mi ten układ nie na rękę, ale mówi się trudno.

W domu prawie niedzielny spokój. A ja snuję plany na najbliższy tydzień, ustawiam co, kiedy i gdzie, jak pojechać, czy jechać. Oj dużo tego. Ostatnio zaczęliśmy robić listy "rzeczy do załatwienia", ja mam swoją listę zakupów spożywczych i rośnie lista pod tytułem Ikea. Muszę powiedzieć, że właśnie ta skandynawska firma to jeden z moich ulubionych sklepów wnętrzarskich. Zdradzę też, że jestem przed remontem kuchni - kuchenkę i podłogę wymieniliśmy w czerwcu, teraz pora na szafki. Już nie mogę się doczekać, jak to będzie. Spędzam bardzo dużo czasu na stronie Ikei, oglądam talerze, przydasie, garnki i dodatki. Wciąż nie mogę się zdecydować na kolorystykę. Szafki w kuchni mają być białe, blaty z jasnego drewna. Chciałabym pokolorować kuchnię dodatkami - ale to bardzo trudna decyzja... znając siebie, pewnie skończy się na zielonym - jak zawsze.

A w kuchni na Stalowej ostatnio pomarańczowo w garnkach. Zupa-krem z dyni:
Składniki:
1 kg dyni (waga nieobranej)
2 marchewki
1 mała cebulka
0,5 bulionu drobiowego lub warzywnego
kurkuma
sól
cukier
chili
oliwa

Bulion podgrzałam dodając do niego 2 pokrojone marchewki. Gotowałam do momentu aż marchewki będą miękkie. Dynię obrałam, oczyściłam i pokroiłam w kostkę, to samo z cebulą. Obie wrzuciłam na patelnie na ciepłą oliwę. Lekko podsmażyłam i wrzuciłam do bulionu z marchewką. Przyprawiłam do smaku. Moja zupa była słodko-pikantna. Wszystko zmiksowałam na gładki krem. Podałam z pestkami słonecznika, groszkiem ptysiowym i śmietaną.

W kuchni na Stalowej

Related Posts with Thumbnails