czwartek, 30 grudnia 2010

Rolowanie w starym roku

Muszę, muszę coś napisać, coś co zamknie stary i otworzy nowy Rok. A wcale nic mi nie przychodzi do głowy.

Zima chwyciła i mocno trzyma mnie w domu. Piję herbatę z sokiem malinowym, jem babciny piernik i maminą roladę z bakaliami. Wciąż wykańczam świąteczne pozostałości jedzeniowe.

Może powinnam napisać coś podsumowującego, może przeprowadzić jakiś bilans, może podjąć jakieś postanowienia noworoczne. Ale dziś w mojej głowie jedynie plany sylwestrowe. Dziś z A. odbyłyśmy bonowe zakupy. Nic wyjątkowego, ale jednak. Jutro czas na czarowanie, na cztery ręce (plus Młody na leżaku). Bardzo to lubię. Plan kulinarny już prawie wymyślony. A moją blogową propozycją świąteczno-sylwestrową jest schab rolowany.

Schabowa rolada
ok. 1 kg schabu bez kości
duża garść suszonych śliwek
duża garść suszonych grzybów
sól
pieprz
oliwa
trochę wegety
trochę tymianku

Schab kroimy (tak jak pokazuje to lo tutaj), nacieramy solą i pieprzem. Śliwki gotujemy około 10 minut, grzyby około 20 minut. Wodę ze śliwek i grzybów zostawiamy, może się przydać do podlania mięsa przy pieczeniu. Śliwki i grzyby kroimy w kostkę, mieszamy razem, dodajemy tymianek sól i pieprz. Masę rozkładamy równomiernie na mięso i rolujemy. Z wierzchu nacieramy schab oliwą i wegetą. Schab związujemy sznurkiem lub spinamy wykałaczkami. Wkładamy mięso do żaroodpornego naczynia, delikatnie podlewamy wodą ze śliwek i grzybów. Pieczemy w temperaturze około 180 stopni 45-60 minut. Ja jak zwykle piekłam na kolor.

Stary rok kończę rolowaniem... a czym zacznie się Nowy... jeszcze o tym pomyślę. Tymczasem na Nowy Rok życzę wielu kulinarnych odkryć, radości i uśmiechu.

piątek, 24 grudnia 2010

Wesołych Świąt

W ten Wigilijny poranek chciałabym życzyć wszystkim szczęśliwych, radosnych świąt. Aby te święta były pachnące i rodzinne oraz by spełniły wszystkie Wasze kulinarne wymagania. 
  Wesołych Świąt!

wtorek, 21 grudnia 2010

Zupa przedświąteczna

Bardzo przyjemnie jest czytać o świątecznych przygotowaniach. O piernikach, sernikach, pieczonych mięsach, struclach makowych, kapustach wszelakich i wielu innych. U mnie też pachnie, dziś grzybami. A kilka dni temu pachniało cytrynowo.

Kiedyś napisałam, że u nas w domu raczej nie jemy zup. Jednak świat się zmienia, a my razem z nim, zwłaszcza zimą. I tym samym kolejna zupa zagościła w naszej kuchni. Czy zostanie na stałe, zobaczymy. Jadło ją u nas 12 osób - chwalili, mam nadzieję, że nie dlatego, że w gościach należy powiedzieć "Ciasto było pyszne". Przedstawiam zupę cytrynową z Ikei.

Składniki na 4 porcje - ja odpowiednio zwiększyłam proporcje i troszkę zmieniłam w przepisie:
3 ząbki czosnku
1 czerwona papryka
4 filety z kurczaka - u mnie indyk
1 ½ łyżki oliwy z oliwek
1 łyżeczka suszonego oregano
1 ¼ litra bulionu z drobiu
Sok z 1 cytryny
Ok. 12 pomidorków koktajlowych
2 cebule dymki
4 gałązki kolendry
1 duże awokado
40-50 g nachosów lub chipsów z tortilli -nie dodawałam
2 marchewki - dodatek mój
Do przybrania:
4 plasterki cytryny

Obrałam czosnek i pokroiłam w plasterki. Paprykę pokroiłam w paseczki, cebulę w kosteczkę, filet z indyka w kostkę. Na oliwie podsmażyłam czosnek dodałam indyka, cebulę i paprykę. W garnku zagotowałam bulion. Wszystkie podsmażone składniki wrzuciłam do gorącego bulionu. Dodałam oregano i sok z cytryny.
Pomidorki przekroiłam i wrzuciłam do gara. Dodałam posiekaną kolendrę oraz pokrojony w kostkę miąższ z awokado.

 Następnym razem zrezygnuję z awokado - jednak go nie lubię.

Na koniec chciałam przedstawić praskich spacerowiczów. Ratują nas przed soplami.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Trzy razy

Za oknem zima. Prawdziwa - ze śniegiem i mrozem. Za chwilę święta - tradycyjne i pachnące. Dziś kupiłam choinkę. Może jutro ją powiesimy. Tak, tak powiesimy. Ze względu na koty choinka zawiśnie pod sufitem. Mam już gotowe suszone pomarańcze i grejpfruty ze złotymi wstążkami. Brakuje jeszcze jemioły i kilku produktów niezbędnych do przygotowania kolacji wigilijnej. Tymczasem piekę muffiny.

Na pierwszy rzut poszły trzy rodzaje muffinów, bo nie mogłam się zdecydować.
Muffiny z jabłkiem i cynamonem od Moniki.
Muffiny bananowe z cakemani.
Muffiny cytrynowe z makiem z Kuchni Agaty.

Wszystkie są pyszne. Podaje wszystkie 3 przepisy, wszystkie z moimi zmianami (zmiany dotyczą przede wszystkim sposobu przygotowania - troszkę je uprościłam)
Muffiny z jabłkiem i cynamonem
Składniki:
2 jabłka, pokrojone w kostkę
250 g mąki pszennej, przesianej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki cynamonu
125 g cukru trzcinowego plus 4 łyżeczki do posypki
125 ml płynnego miodu
60 ml jogurtu - u mnie śmietana 10%
125 ml oleju roślinnego
2 jajka
75 g płatków migdałowych

Potrzebne były mi dwie miski. Do jednej (większej) wrzuciłam składniki sypkie, do drugiej mokre. Wszystkie  dokładnie wymieszałam mikserem. Po czym do suchych przelałam mokre i dalej miksowałam. Dodałam jabłka pokrojone w kosteczkę. Piekarnik rozgrzewam do 200 st. Blaszkę do muffinów wyłożyłam papilotkami i rozłożyłam ciasto. Po wierzchu posypałam płatkami migdałowymi i cukrem. Piekłam ok. 30 minut – do złotego koloru.


Muffiny bananowe
 4 rozgniecione dojrzałe banany
 1/3 szklanki roztopionego masła
 3/4 szklanki cukru trzcinowego (dałam troszkę mniej)
 1 jajko
 1 łyżeczka sody oczyszczonej
 szczypta soli
 1 1/2 szklanki mąki
 1/2 szklanki orzechów włoskich

Tak jak w poprzednim przepisie: dwie miski, mokre składniki do mokrych, suche do suchych. Łączymy i do blaszki. Pieczemy w 200 stopniach, po kilkunastu minutach zmniejszamy temperaturę do 170. I gotowe.


Muffiny cytrynowe z makiem
2 filiżanki mąki pszennej (filiżanka to w tym przepisie 240 ml)
1/2 filiżanki masła
1 filiżanka cukru
1 filiżanka kwaśnej śmietany
1/2 łyżeczki soli
1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki sody
skórka otarta z 2 cytryn (wcześniej sparzonych)
2 jaja
2 łyżki soku z cytryny
4 łyżki maku

Przygotowanie: jak wyżej. Mokre do mokrych, suche do suchych i pieczemy!

niedziela, 12 grudnia 2010

Jest, i zupa

Już jest! Nowa, biała, czysta, gotowa do pracy. Kuchnia. Właśnie się zorientowałam, że w remontowym rozgardiaszu zaginął kabel do aparatu, dlatego dziś nie będzie ani zdjęć kuchni, ani o muffinach (tak, tak blaszkę już kupiłam, jej debiut dziś już za mną). Za to opowiem o zupie marchewkowej ze Szwecji.

Kilka lat temu mieszkałam na pięknej warszawskiej ulicy z gazowymi latarniami, u cioci B. Jadłam tam wiele pysznych rzeczy, ale ta zupa szczególnie utkwiła mi w pamięci. Taka ciepła i o niesamowitym kolorze. Ma jeszcze jedną szczególną właściwość, ale o tym za chwilę. Przepis na zupę przywędrował na Bielany ze Szwecji, a razem z nim kilka słoiczków przyprawy o nazwie Korvel. Jeden z tych słoiczków znalazł się w kuchni na Stalowej, na szczęście przepis na zupę marchewkową też dotarł. Oto i on:

Zupa marchewkowa ze Szwecji:
6 marchewek startych na dużych oczkach tarki lub jedna torebka mrożonej marchewki pokrojonej w kostkę
1 - 1,5 litra bulionu
1 duża cebula lub 2 małe
1/2 kubka śmietany
sól i pieprz do smaku
1-2 łyżki koncentratu pomidorowego
2-3 szczypty przyprawy Korvel
100g ryżu

Ja robiłam zupę z mrożonej marchewki, więc do podgrzanego buliony wrzuciłam całą marchew. Cebulę pokrojoną w kosteczkę podsmażyłam  i dodałam do garnka z bulionem (jeśli używamy marchewki surowej to należy ją razem z cebulą podsmażyć na patelni). Gotowałam zupę aż marchewka będzie miękka, dodałam koncentrat pomidorowy, Korvel, sól i pieprz oraz 100 g ryżu (surowego). Od tej pory delikatnie mieszałam zupę, aby ryż nie przywarł. I tu objawiają się cudowne właściwości zupy. Przez ryż ona cały czas rośnie, ja musiałam dodać ok. 2 kubki wody aby zupa była zupą a nie ryżowym gulaszem. Na koniec dodałam śmietanę.


czwartek, 2 grudnia 2010

Co ma piernik do wiatraka

Właśnie, "co ma piernik do wiatraka?" Może ktoś wie. Jako dziecko nie znosiłam tego powiedzenia, było dla mnie niezrozumiałe i, co za tym idzie, głupie. Wymyślałam mnóstwo wyjaśnień. Dziś już umiem, je zastosować, jednak dalej go nie lubię. Wciąż nie wiem skąd się wzięło. Za to lubię wiatraki i pierniki też.

Wczoraj upiekłam jeden (piernik oczywiście), pięknie pachnie, wygląda też niczego sobie, ale jak smakuje dowiem się za 2 tygodnie, gdyż tyle musi leżakować. Przepis wzięłam od Basi (podaję z moimi zmianami).

Piernik Neli Rubinstein:
1 szklanka miodu (350-400g)
po pól łyżeczki sproszkowanego imbiru, cynamonu, gałki muszkatołowej, goździków, szczypta zmielonego pieprzu
500g maki
3 duże jajka
1 łyżeczka proszku do pieczenia
3 łyżki stołowe wódki (ja dałam wody, bo nie miałam wódki)
1 szklanka mielonych orzechów włoskich utartych z 1/4 szklanki cukru (ja dałam 1/2 szklanki utartych orzechów włoskich i 1/2 szklanki utartych płatków migdałowych i zapomniałam o cukrze)



Miód roztopiłam w garnuszku. Dodałam sproszkowane przyprawy. Mąkę wymieszałam z orzechami i migdałami i zalałam ciepłym miodem. Wymieszałam. Dodałam po jednym jajku. Proszek do pieczenia rozpuściłam w wodzie i wlałam do masy. Ciasto wylałam do keksówki. Za radą Basi nie piekłam go 1,5 godziny, jak w oryginale Neli. Czas pieczenia skróciłam do 45 minut w temperaturze 170 stopni. I pozostawiłam piernik do ostygnięcia w piekarniku. To tyle.
A na Pradze śnieg, przykrył cały dach moich sąsiadów, mój pewnie też, ale nie widzę.

wtorek, 30 listopada 2010

Zima z granatem

I przyszła - taka najpiękniejsza, w białej sukience, z kilkoma świetlistymi promykami słońca, ale z wiatrem, płatkami kującymi jak małe igiełki. Chciałabym by taka była w święta. Zima.

Ostatni weekend minął nam bardzo przyjemnie, a to za sprawą A. i A., którzy gościli nas w Starej Miłosnej. Po sobotnim obżarstwie, padłam, a gdy się obudziłam było już biało. Nie pozostało nam nic innego, jak pójść na spacer. Młodego zawinęliśmy w śpiwór z owczej wełny i 3 godziny spędziliśmy w lesie. A w środku lasu czekała nas miła niespodzianka: ciasto, herbata, dla Panów grzane wino. 
W takiej scenerii i towarzystwie wszystko smakowało wybornie:


A tu propozycja na cieplejsze wieczory, ewentualnie dodatek do ciepłego dania:
Sałata z granatowym sosem:
Sos:
porcja soku z granata
porcja oliwy z oliwek
sól
pieprz
Wszystkie składniki mieszamy:

4 garści mieszanej sałaty (czerwona, maślana, lodowa, rzymska - lub inne)
2 pomidory
4 łyżeczki kaparów
4 łyżeczki ziaren granata

Wszystkie składniki mieszamy, a przed podaniem zalewamy sosem.


niedziela, 21 listopada 2010

Łosoś zawijany - na szybko

Nie jestem osobą zorganizowaną. Planuję wiele rzeczy, a za chwilę o nich zapominam. Próbuję ustalić harmonogram dnia, godziny drzemki Młodego, pory karmienia, czas na obiad, na spacer, sprzątanie, czytanie etc. Średnio mi to wychodzi. Na szczęście wypracowałam już kilka patentów,  żeby z tego mojego rozgardiaszu wyszarpać czas dla siebie. Nie  jest tego dużo, ale to zawsze coś.

W domu remont kuchni. Przez nanoszenie nowego tynku na kuchenne ściany dostalibyśmy pewnie pylicy, gdyby nie wyjazd do dziadków, na kilka dni. Dziś czeka nas fura sprzątania. Mimo licznych zabezpieczeń pył pokrywa wszystko - książki, meble, radio, komputery, lustra, obrazy nawet koty. Mam nadzieję, że kilka godzin wystarczy aby to wszystko ogarnąć. Jak nigdy, tak w tym roku czekam na grudzień, wtedy będę już miała nową  kuchnię. Wiem, wiem, że już o tym pisałam, że się powtarzam, ale naprawdę nie mogę się doczekać.

A jak tylko kuchnia będzie gotowa to zrobię wystawny obiad. Może wreszcie upiekę kurczaka - w całości. Teraz ratuję się sprawdzonymi przepisami i patentami "na szybko". Do mojej dzisiejszej propozycji wystarczy ciasto francuskie i zawartość lodówki. W mojej lodówce znalazłam łososia i serek mascarpone. Dlatego dziś roladki z łososiem i mascarpone.

Składniki:

1 opakowanie mrożonego ciasta francuskiego (rozmrażamy wcześniej albo jak ja na kaloryferze)
1 opakowani łososia sałatkowego
3/4 pudełka (250g) serka mascarpone
trochę bazylii
Rozmrożone ciasto francuskie rozwinęłam. Posmarowałam serkiem mascarpone - z jednej strony zostawiłam nieposmarowany centymetrowy pasek ciasta. Oprószyłam bazylią, równomiernie rozłożyłam łososia sałatkowego. I tak przygotowane ciasto zawinęłam w roladę - dokładnie skleiłam brzeg (do tego właśnie był mi potrzebny pasek ciasta bez farszu). Ostrym nożem pokroiłam roladę na około 7 milimetrowe plasterki.  Wszystkie ułożyłam na płasko na blaszce do pieczenia i włożyłam do piekarnik. Temperatura pieczenia to jakieś 170 stopni - czas pieczenia to 15-20 minut - decyduje wygląd ciasta francuskiego - musi być złote i chrupiące. Do takich roladek można włożyć właściwie wszystko, co lubimy i co mamy w lodówce. Ja myślę o oliwkach i dużej ilości ziół. Na słodko też pewnie mogą być pyszne. Robi się je błyskawicznie i wyglądają całkiem nieźle.

sobota, 13 listopada 2010

Sernik do nocy i sobota

Sobota. Nikt nic ode mnie nie chce. Budzi mnie cisza i słońce, które za kilka godzin znika za deszczowymi chmurami, ale to nic. Pijemy kawę jeszcze w łóżku. Chodzimy w pidżamach do południa albo dłużej. Spokojnie zajmujemy się swoimi sprawami, trochę sprzątamy. Młody dostaje już "normalne" jedzenie, karmienie go sprawia nam wiele radości. Czytamy gazety, gramy w gry. Jemy pomidorówkę.

A tydzień temu jedliśmy sernik. Muszę przyznać, że wybitny. Przepis z Kwestii Smaku jest po prostu doskonały, ja zmniejszyłam tylko proporcje o 1/5, gdyż miałam mniejszą formę.

Przepis podaję bez zmian, tak jak na Kwestii:

Sernik z musem malinowym na czekoladowym spodzie
1. Sernik pieczemy w "kąpieli wodnej", aby wierzch nie popękał i pozostał idealnie gładki.
2. Wszystkie składniki na sernik muszą mieć temperaturę pokojową, należy więc wyjąć je z lodówki odpowiednio wcześniej.
3. Sernik po upieczeniu i ostudzeniu należy wypiąć z obręczy i wstawić bez przykrycia do lodówki na minimum całą noc.

Czekoladowy spód Brownie:
• 65 g ciemnej czekolady
• 65 g miękkiego masła
• 50 g drobnego cukru
• 1 jajko
• 40 g mąki

Masa serowa:
• 500 g sera twarogowego zmielonego trzykrotnie razem z 50 g masła (lub 500 g twarogu sernikowego Piątnica - nie dodajemy już masła)
• 500 g sera mascarpone *
• 3 łyżki mąki ziemniaczanej (lub pszennej)
• 1 i 1/2 szklanki cukru
• 5 jajek
• 80 ml (1/3 szklanki) śmietanki kremówki 36% lub 30%
• 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii


Mus malinowy:
• 150 g malin + 2 łyżki cukru (poza sezonem na świeże maliny - około 15 łyżeczek konfitury malinowej)

Potrzebne też będą:
• szczelna tortownica o średnicy 25 cm z odpinaną obręczą, wysmarowana masłem (jeśli nie mamy pewności co do szczelności tortownicy, smarujemy ją masłem, a samo dno bardzo małą jego ilością, na spód tortownicy kładziemy papier do pieczenia i wypuszczamy go na zewnątrz, zamykając ciasno obręcz). Wadą tego rozwiązania jest to, że papier może być ciężki do usunięcia spod upieczonego już sernika.
• kilka kawałków grubej folii aluminiowej do zabezpieczenia formy od zewnątrz
• duża i głęboka blacha do pieczenia, wypełniona wrząca wodą, do której włożymy tortownicę z sernikiem


* masę serową można w całości przygotować ze zmielonego twarogu (1 kg twarogu + 100 g masła) lub gotowego twarogu sernikowego Piątnicy. Nie polecam innych gotowych twarogów sernikowych, gdyż mogą być za wodniste i mus malinowy może się w nich zatopić. Ser musi być bardzo gęsty.

Przygotowanie:
    * Mus malinowy: Maliny dokładnie zmiksować, następnie przetrzeć przez sito bezpośrednio do miseczki. Ziarenka z sitka wyrzucić, a pozostały w miseczce mus wymieszać z cukrem.
    * Przygotować i odmierzyć składniki na czekoladowy spód oraz na masę serową. Zagotować wodę, w której piekł się będzie sernik. Przygotować tortownicę: dokładnie obwinąć dno i boki folią aluminiową, zabezpieczając sernik przed dostaniem się wody do środka.
    * Czekoladowy spód Brownie: Piekarnik nagrzać do 175 stopni. Czekoladę połamać na kostki, roztopić, ostudzić (ma być lekko ciepła). Masło ucierać z cukrem aż będzie puszyste (około 7 minut). W innej miseczce ubić na pianę jajko.
    * Połączyć wszystkie składniki delikatnie mieszając (szpatułką lub łyżką): najpierw utarte masło z ostudzoną czekoladą, następnie z przesianą mąką, a na koniec z ubitym jajkiem. Gładką masę przełożyć do formy, wyrównać powierzchnię i wstawić do piekarnika. Piec przez 6 minut (na wierzchu ma pojawić się skorupka), wyjąć z piekarnika. W międzyczasie zacząć przygotowywać masę serową.
    * Masa serowa: do misy miksera włożyć ser twarogowy razem z serem mascarpone i mąką. Ucierać mieszadłem miksera przez około 2 - 3 minuty na małych obrotach miksera, aż masa będzie gładka. Stopniowo dodawać cukier cały czas miksując na małych obrotach miksera (starając się nie napowietrzać masy). Wbijać kolejno jajka miksując wolno przez około 15 - 30 sekund po każdym dodanym jajku. Na koniec zmiksować ze śmietanką i ekstraktem z wanilii.
    * Masę wylać (na początku wyłożyć łyżką) na podpieczony czekoladowy spód. Na wierzch wykładać po łyżeczce mus malinowy starając się rozprowadzić go, tzn. "kłaść" na powierzchni, a nie zanurzać go w masie serowej. Cieniutkim patyczkiem lub najlepiej wykałaczką zrobić kilkanaście ósemek w masie serowej, rozprowadzając mus malinowy po powierzchni i tworząc fantazyjne wzorki.
    * Tortownicę z sernikiem wstawić do większej formy do pieczenia, w którą wlać wrzącą wodę.

Tortownica ma być zanurzona do połowy w wodzie. Całość wstawić do piekarnika i piec przez 15 minut w 175 stopniach. Następnie zmniejszyć temperaturę do 120 stopni i piec jeszcze przez 90 minut. Sernik należy studzić stopniowo: przez pierwsze 15 minut po wyłączeniu piekarnika pozostawić w zamkniętym piekarniku, przez następne 15 minut stopniowo uchylać drzwiczki. Po tym czasie wyjąć i całkowicie ostudzić, następnie zdjąć obręcz z tortownicy i wstawić sernik do lodówki (bez przykrycia) na minimum 8 godzin. Im sernik lepiej i dłużej schłodzony - tym lepiej. Kroić ostrym nożem zanurzanym na chwilę we wrzątku.

Wszelkie uwagi pochodzą od Asi z Kwestii Smaku. Ja od siebie dodam, że najlepiej zabrać się do pieczenia około 16. Ja zabrałam się do jego przygotowywania około 21 i do 2 w nocy byłam na nogach. Muszę jednak przyznać, że było warto. Na ostatnie 10 minut pieczenia trochę zwiększyłam temperaturę - wolę jak sernik jest złotawy na górze.

 Bardzo, bardzo polecam ten przepis.

sobota, 30 października 2010

Jesień i obiad

Październik. Mój zabiegany. Rosną stosy książek i gazet do przeczytania. Za to kilka razy zaliczyłam jesienne szuranie w liściach. Od dziecka uwielbiam to robić. Jedno z moich ulubionych zdjęć z dzieciństwa - to ja w ramionach taty, ukryci w gąszczu żółtych liści. Bo ja lubię jesień. I Park Praski objawił się w jesiennej szacie. Długo tego nie zauważałam, pogrążona w myślach, własnych sprawach.  Dziś cieszę się kolorem liści, koralami jarzębiny, rękawiczkami, które zakładam prowadząc wózek z Młodym.

Poczta dostarczyła mi kolejną porcję książek kucharskich, a w tym "365 Obiadów" Lucyny Ćwierczakiewiczowej. Niestety jeszcze nie znalazłam czasu, aby przyjrzeć się jej bliżej. Za to dziś jedna z zaległych propozycji obiadowych. Na jesień wyborna.

Przepis znalazłam u Ani, podaję go z moimi zmianami.
Polędwiczki wieprzowe w sosie śliwkowym

800g wieprzowych polędwiczek
 paczka suszonych śliwek
1/2 cebuli
1 łyżka oleju
50 g masła
250 ml wywaru z kurczaka
1 liść laurowy
2 ziarenka ziela angielskiego
2 gałązki tymianku
250 ml kremowej śmietanki

Oczyszczone z nadmiaru tłuszczu i membran polędwiczki pokroiłam ukośnie na grube plasterki. Śliwki włożyłam do rondelka, zalałam zimną wodą i zagotowałam, na wolnym ogniu gotowałam jeszcze 5 minut. Odcedziłam. Ale sok zachowałam.

Na patelni, rozgrzałam olej i połowę masła. Ułożyłam plasterki mięsa, smażyłam z obu stron. Na drugiej patelni rozpuściłam resztę masła i zeszkliłam pokrojoną w kostkę cebulę. Wlałam wywar, wrzuciłam liść laurowy, tymianek i ziele angielskie. Gotowałam około 10 minut.

Śliwki pokroiłam w kostkę, wrzuciłam do sosu. Dodałam śmietankę i trochę soku ze śliwek. Gotowałam kilka minut. Do sosu włożyłam mięso i jeszcze chwilkę podgrzewałam. Podałam z kopytkami. Ach, do sosu dodałam jeszcze garść pokrojonej natki pietruszki.

sobota, 16 października 2010

Na zimę, sok

Melduję się, jestem. Przynoszę pudełko malin pachnących latem. Słońce jeszcze raczy nas swymi promieniami, ale tak jakby śnieg już czuć, przynajmniej tak twierdzi znajoma góralka.

A Sok malinowy to to, co w zimowe wieczory lubię najbardziej, do herbaty. W tym roku będzie domowy.

Składniki:
1 pudełko malin
kilkanaście łyżek cukru

Nigdy w życiu nie robiłam soku malinowego, dlatego zapytałam o to na durszlaku. Dostałam kilka podpowiedzi i po skompilowaniu wyszedł mi ten przepis.

Maliny wrzuciłam do szklanej miski zasypałam cukrem (musi być słodkie) i na 2,5 dnia wsadziłam do lodówki, codziennie mieszałam. Następnie wzięłam dzbanek, położyłam na nim pieluchę tetrową (jak dobrze, że jest Młody! i została jeszcze jedna nieużywana pielucha ), myślę, że i gaza by się sprawdziła. Pieluchę przymocowałam gumką recepturką i stopniowo, wylewałam na nią sok z malinami. Troszkę przecierałam maliny łyżką. Zależało mi, aby w soku nie było malinowych pestek. Z dzbanka sok wlałam do słoiczków, wygrzanych wcześniej w piekarniku. Solidnie zakręciłam i znów do piekarnika na 25 minut w temperaturze 90 stopni. Jestem zdecydowaną zwolenniczką pasteryzowania na sucho. Efekty poznam zimą, choć słoiczki bardzo kuszą.


Ostatnio jestem w ciągłym biegu, trochę spraw się nagromadziło, trochę rzeczy jest do załatwienia, kilka wyjazdów przed nami. Ale jestem i co najważniejsze, wciąż gotuję i zbieram przepisy. Testuję kuchnię J. Oliviera. Czekam też na przesyłkę z nowymi książkami kucharskim :)

poniedziałek, 4 października 2010

Ważni

Gotowanie i pisanie miało mi zapełnić czas oczekiwania, oczekiwania na Młodego. Od kilku miesięcy mój mały obywatel jest już na świecie, a ja nadal gotuję, w dodatku co raz więcej. Dzielnie w gotowaniu wspiera mnie kilka osób. Młody wyleguje się na leżaczku, gdy ja kroję, smażę, obieram, zalewam, ugniatam i piszę. Niestety jeszcze nie degustuje, od tego jest mój Mąż, on też zawsze pomoże doradzi, odkręci słoiki i uratuje, gdy krzyczę "Znów mi nie wyszło". Mama dzielnie drukuje moje przepisy i oddaje swój zeszyt z przepisami do podglądania, Mama Męża telefonicznie podpowiada i "sprzedaje" nowe przepisy, Tata zagląda regularnie. Brat pyta: a co macie dziś na obiad? Przyjaciele podglądają, kibicują, a ostatnio nawet wybierają przepisy. No i oczywiście jesteście Wy moi czytelnicy, którzy zaglądacie tu, komentujecie, radzicie, dajecie "power" do pisania. Za co dziękuję. Zrobiło się sentymentalnie. Trudno, jesień sprzyja sentymentom.

A, że ostatnio pewna miła okazja za mną to moja kuchnia wzbogaciła się o kilka pozycji kulinarnych. Z tej okazji też zapraszam na kawałek tortu. Tort jagodowo-brzoskwiniowy bardzo podobny do truskawkowego:

Składniki:
Na biszkopt (tortownica o średnicy około 23 cm):
6 jajek - oddzielnie białka, oddzielnie żółtka
1/2 szklanki cukru
1/2 szklanki cukru pudru
6 czubatych łyżek mąki pszennej (czyli około szklanka)
1 łyżka mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli

Do nasączenia:
14 łyżek białego wina wytrawnego
6 łyżek soku z puszki z brzoskwiniami
4 łyżki chłodnej herbaty

Masa #1:
1/2 słoika dżemu jagodowego
1 brzoskwinia z puszki (czyli 2 połówki)

Masa #2:
400 g sera mascarpone
1/2 słoika dżemu jagodowego
cukier puder do smaku
500 ml śmietanki kremówki (30%)
pozostałe brzoskwinie z puszki (oprócz jednej połówki, którą zostawiłam do dekoracji)

Biszkopt przygotowuję identycznie jak w torcie truskawkowym.

Wystudzony biszkopt pokroiłam na 3 części. Przygotowałam nasączenie (wymieszałam wszystkie jego składniki). Każdą część biszkoptu dokładnie nasączyłam.

W garnuszku przygotowałam masę #1. Podgrzałam dżem i wrzuciłam do niego pokrojone brzoskwinie. Masę wystudziłam i rozsmarowałam na górze każdego z biszkoptowych blatów.

W misce przygotowałam masę #2. Ubitą śmietankę wymieszałam z serkiem mascarpone, dżemem, cukrem. Wrzuciłam do niej resztę pokrojonych brzoskwiń. Gotową masę rozsmarować na masie #1. Troszkę masy zostawić dla rozsmarowania na boki tortu.

Trzy biszkoptowe blaty złożyć jeden na drugi. Resztką masy #2 wysmarować boki tortu. Tort ubrać brzoskwiniami, czekoladowymi listkami czy jak kto lubi.

A tu się chwalę (dostałam kulinarnie): 

niedziela, 3 października 2010

Kolorowanie i dynia

Zimny tydzień nam się trafił. Za to piękny weekend.W tym tygodniu jakoś mi ten układ nie na rękę, ale mówi się trudno.

W domu prawie niedzielny spokój. A ja snuję plany na najbliższy tydzień, ustawiam co, kiedy i gdzie, jak pojechać, czy jechać. Oj dużo tego. Ostatnio zaczęliśmy robić listy "rzeczy do załatwienia", ja mam swoją listę zakupów spożywczych i rośnie lista pod tytułem Ikea. Muszę powiedzieć, że właśnie ta skandynawska firma to jeden z moich ulubionych sklepów wnętrzarskich. Zdradzę też, że jestem przed remontem kuchni - kuchenkę i podłogę wymieniliśmy w czerwcu, teraz pora na szafki. Już nie mogę się doczekać, jak to będzie. Spędzam bardzo dużo czasu na stronie Ikei, oglądam talerze, przydasie, garnki i dodatki. Wciąż nie mogę się zdecydować na kolorystykę. Szafki w kuchni mają być białe, blaty z jasnego drewna. Chciałabym pokolorować kuchnię dodatkami - ale to bardzo trudna decyzja... znając siebie, pewnie skończy się na zielonym - jak zawsze.

A w kuchni na Stalowej ostatnio pomarańczowo w garnkach. Zupa-krem z dyni:
Składniki:
1 kg dyni (waga nieobranej)
2 marchewki
1 mała cebulka
0,5 bulionu drobiowego lub warzywnego
kurkuma
sól
cukier
chili
oliwa

Bulion podgrzałam dodając do niego 2 pokrojone marchewki. Gotowałam do momentu aż marchewki będą miękkie. Dynię obrałam, oczyściłam i pokroiłam w kostkę, to samo z cebulą. Obie wrzuciłam na patelnie na ciepłą oliwę. Lekko podsmażyłam i wrzuciłam do bulionu z marchewką. Przyprawiłam do smaku. Moja zupa była słodko-pikantna. Wszystko zmiksowałam na gładki krem. Podałam z pestkami słonecznika, groszkiem ptysiowym i śmietaną.

środa, 29 września 2010

M. powiedziała...

Przyszła do mnie M., z różową torebką takich małych zielonych i mówi, że druga M. przywiozła je z Hiszpanii, dokładniej z Kraju Basków. I M. mówi, że to trzeba tylko na olej i potem posolić, dużo posolić. Posoliłam tak, że po degustacji mój mąż powiedział: Słone! Na szczęście chyba trafił na najbardziej słoną, wierzchnią, i reszta Pimientos de Padron spokojnie spoczęła w naszych brzuchach. A oto i Pimientos de Padron:
Składniki:
duża garść hiszpańskich papryczek Pimientos de Padron
olej
sól do smaku

Na patelni rozgrzewamy olej - dość dużo. Wrzucamy na niego umyte papryczki - takie w całości, z ogonkami. Uwaga, papryczki trochę strzelają. Zdejmujemy je z patelni i solimy. Najlepiej grubą solą. Zjada się całe papryczki - bez ogonków rzecz jasna. Myślę, że w ten sposób można przygotować też naszą paprykę - fakt jest trochę większa, ale jakby ją ciekawie pokroić - może w krążki... - pomyślę i przetestuję.
Obu M. bardzo dziękuję.

wtorek, 28 września 2010

Jak mus to mus

28 września to Dzień Jabłka. U Tatter już od kilku dni wisi baner. Dlatego i w kuchni na Stalowej zagościły.W dzisiejszej odsłonie, te moje ulubione, najbardziej jesienne, lekko kwaskowe -  Antonówki, w towarzystwie gruszek i brzoskwini, w musie. Musie jabłkowo-gruszkowo-brzoskwiniowy.


Składniki:
3 jabłka, u mnie Antonówki
2 gruszki u mnie Konferencje, twarde, zielone, o lekko chropowatej skórce
1 brzoskwinia
łyżeczka soku z cytryny
łyżeczka cukru waniliowego
 i zwykły lub brązowy cukier do smaku
jeśli ktoś ma ochotę na wersję korzenną to można dodać jednego pokruszonego goździka

Jabłka, gruszki obrałam, wykroiłam z nich gniazda nasienne. Brzoskwinię sparzyłam, obrałam ze skórki, wyjęłam pestkę. Wszystkie owoce pokroiłam na małe kawałki i wrzuciłam do garnka. Skropiłam sokiem z cytryny. Smażyłam do momentu uzyskania musu owocowego. Ja lubię, gdy mus ma też w środku duże kawałki owoców, więc smażyłam około 20-30 minut, na gładką masę należy smażyć trochę dłużej. Ja smażyłam na początku pod przykryciem, po kilku minutach zdjęłam pokrywkę aby soki troszkę odparowały. Dodałam cukier waniliowy i zwykły cukier do smaku. Można dodać też pokruszonego goździka, wtedy mus lekko ściemnieje. Mus zapakowałam w słoiki i pasteryzowałam, na sucho, w piekarniku.

A na Pradze jesień. Bardzo lubię czerwone jarzębinowe korale. Te znalazłam na Szmulowiźnie. Koło bazyliki Kawęczyńskiej. Można tam dojechać tramwajem nr 13.
Miłego dnia! Dnia Jabłka!

poniedziałek, 27 września 2010

Stadion z dorszem

Za nami pierwszy jesienny weekend. W sobotę, na Powiślu obserwowałam mewy i postępy budowy warszawskiego stadionu. Zdałam sobie sprawę jak bardzo zmieni on obraz stolicy, już zmienił. Przez kilka miesięcy konstrukcja rosła i rosła. Dziś widać już cały szkielet budynku, taki stalowy, dla mnie na swój sposób piękny, mocny. Lubię też patrzeć na stadion z Placu Zamkowego albo nocą, gdy rysowany jest czerwonymi światełkami okalających go dźwigów.

Tu widziany z za mostu Poniatowskiego.
 
Powiślański spacer sprawił, że na obiad zrobiłam rybę, dorsza (choć mam nadzieję, że nie pływał w naszej Wiśle). Inspiracji dostarczył mi przepis Agnieszki z Kuchni nad Atlantykiem, myślę, że oryginał jest wyborny.

Dorsz
Składniki:
1 duży płat dorsza (u mnie około 700g - mrożonego dorsza) lub 2 mniejsze
30 g masła (trochę więcej niż 1/4 kostki)
2 łyżki pokrojonej w kosteczkę szynki parmeńskiej
1 łyżka płatków migdałowych
2 łyżki posiekanej natki pietruszki
2 łyżki bułki tartej
1/4 cytryny
sól i pieprz do smaku

Rybę rozmroziłam. Pokroiłam na mniejsze kawałki (wszystkich miałam 6), skropiłam cytryną i delikatnie oprószyłam pieprzem, obsmażyłam z dwóch stron na patelni. Ułożyłam w naczyniu żaroodpornym. Rozgrzałam piekarnik do 230 stopni. W miseczce wymieszałam pokrojone w kostkę masło, płatki migdałowe, szynkę, natkę i bułkę tartą. Taką masę wyłożyłam równo na podsmażoną rybę. Naczynie z dorszem włożyłam do piekarnika, piekłam 10-15 minut.Podałam z ziemniakami polanymi, masłem, które zostało w naczyniu.

piątek, 24 września 2010

Malutkie śniadanie

Dziś jadłam śniadanie sama. Mąż w pracy, Młody jeszcze w łóżku. Łapałam chwile dla siebie. Rozkoszowałam się porannym słońcem, planowałam dzień i weekend. Popijałam codzienną kawę. Jadłam śliwki i drożdżówki, upieczone wczoraj wieczorem.

Niesamowitym jest, że w Warszawie każda dzielnica organizuje swoje święto i w ten weekend mamy Dzień Michałowa i Szmulowizny oraz festiwal Powiślenia na Powiślu. Pewnie w sobotę dojadę (bo z wózkiem) na Szmulowiznę, ale nie wiem czy starczy mi sił na Powiśle, choć zwiedzanie Centrum Nauki Kopernik to bardzo kusząca propozycja.
Jak co dzień, wczoraj odbyłam małą kulinarną podróż po znajomych i mniej znajomych blogach. I znalazłam drożdżówki z serem, u Liski, tym razem w Pracowni Wypieków. Liska znalazła go u Dagi, na blogu Z piekarnik i nie tylko... Bardzo istotne jest, aby wejść na bloga Dagi, bo tam znajduje się doskonała instrukcja zawijania bułeczek. Przepis podaję z moimi zmianami.
Składniki:
3 szklanki mąki pszennej
3/4 szklanki mleka
1 torebka suchych drożdży (7g)
1 jajko
2 żółtka
3/4 szklanki cukru
1/4 kostki masła (rozpuszczona)
1 łyżka ekstraktu waniliowego

mąka do podsypywania stolnicy

Składniki nadzienia:
ok. 500 g białego sera
cukier i cukier waniliowy do smaku (zależy od kwaśności sera)
1 jajko
1 łyżka budyniu waniliowego

Lukier:
1/2 szklanka cukru pudr
2 łyżki gorącej wody

Suche drożdże wymieszałam z mąką, cukrem, ekstraktem waniliowym. Mleko podgrzałam. Jajka ubiłam widelcem. Do sypkich produktów dodałam jajka i ciepłe (nie gorące) mleko. Wyrobiłam ciasto. Ciasto miało być dosyć gęste, napowietrzone, sprężyste i mało kleiste. Takie było! Do ciasta wlałam rozpuszczone masło i jeszcze raz wyrobiłam. Naczynie z ciastem przykryłam ściereczką i odstawiłam na 1,5 godziny.
W tym czasie zrobiłam nadzienie. Wszystkie jego składniki dokładnie wymieszałam, cukru dodałam do smaku.

Wyrośnięte ciasto odgazowałam, wbijając w nie pięść kilka razy. Odrywałam z niego kawałki wielkości pięści i wałkowałam na grubość około 0,5 cm, smarowałam serem i zawijałam jak u Dagi ("na dwa, powstały pas zwiniętego ciasta kroimy na równe kawałki, a następnie każdy z kawałków skręcamy w coś w rodzaju muszki").

Bułeczki układałam na blaszce do pieczenia w odstępach 3-4 cm, ("przykrywamy ściereczką i odstawiamy jeszcze na jakieś 20-30 minut" - ja nie odstawiłam - zapomniałam- przyp. pj). Włożyłam do rozgrzanego piekarnika i piekłam 25 minut w temperaturze 180 stopni. Mocno ciepłe posmarowałam lukrem - ale niewiele bo za lukrem nie przepadam. Jeszcze wieczorem zjedliśmy kilka - ciepłe były wyborne. Dziś już zimne trzymały swoją klasę.

Mimo iż zwiększyłam ilość sera do nadzienia zostało mi jeszcze dużo ciasta, dziś z niego powstaną drożdżówki z powidłami śliwkowymi.


Wyszło mi całkiem zgrabne stadko drożdżóweczek (12 maleńkich sztuk). Napisałam "drożdżóweczek" mimo tego, że nie przepadam za zdrobnieniami, ale drożdżówki były takie na 2-3 gryzy. Bardzo lubię małe słodkości.

 

czwartek, 23 września 2010

Śliwki na jesień

No i przyszła na dobre. Jeszcze nieśmiało zagląda do okien. Przekonuje mnie do siebie ciepłymi promykami słońca. Obdarowuje feerią barw na drzewach. Bawi białymi chmurami unoszącymi się na błękitnym niebie, nadając im fantazyjne kształty. Wieczorem pozwoli wypić ciepłą herbatę i otulić się kocem. Rano wygna na spacer, poszurać nogami w stosach liści. Jesień.

Przyniosła mi śliwki. Więc upiekłam jej ciasto. Ciasto ze śliwkami.

Inspiracji dostarczył mi przepis Liski, ale przepis podaje z moimi zmianami.
Składniki:
Przepis na okrągłą formę o średnicy 22 cm
Ciasto kruche:
125 g mąki
125 g schłodzonego masła, pokrojonego w kostkę
75 g cukru
1 żółtko
Na wierzch:
500 g śliwek - przepołowionych
2 łyżeczki cukru
garść płatków z migdałów

Piekarnik rozgrzałam do temp. 190 st. C.
Mąkę, cukier, żółtko, masło wymieszałam w misce. Zgodnie z zaleceniami Liski wyrabiałam bardzo krótko, właściwie nie wyrabiałam, tylko dokładnie połączyłam składniki. Ciastem wylepiłam formę. Na wierzchu ułożyłam śliwki. Posypałam je 2 łyżeczkami cukru i garścią płatków migdałowych. Piekłam 45 minut i zostawiłam w piekarniku do wystudzenia. Wyszło super!

Podaję też radę za White Plate:  Jeśli ciasto zbyt szybko się zrumieni, należy przykryć je folią aluminiową.

Pierwszy jesienny weekend przed nami. Jeśli pogoda dopisze to w niedzielę jadę na Wyścigi, bo tam Wielka Warszawska, gonitwa Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy. To gonitwa dla trzyletnich koni, o najwyższej puli nagród w całym sezonie wyścigowym. Nie zachęcam do hazardu, ale do uczestniczenia w  niesamowitym wydarzeniu. Organizatorzy zapowiadają również spektakularne pokazy konne.

poniedziałek, 20 września 2010

Szarlotka na cztery ręce

Wczoraj robiłam nic, wielkie NIC, bo i obiad robił mąż. Leniwie przeglądałam strony w internecie, nadrabiałam zaległości w czytaniu blogosfery. Dużo czasu spędziłam tu, na wspaniałym bułgarskim blogu kulinarnym. Dla mnie to fajny powrót do studenckich lat, języka, którego nie używałam już bardzo długo. A blog polecam wszystkim, chociażby ze względu na zdjęcia. Czy w Polsce można dostać białe bakłażany?

W sobotę odwiedzili nas przyjaciele. Z A. miałyśmy zaplanowane pieczenie szarlotki i kuchenne plotki. Jak zaplanowałyśmy tak się też stało.

Składniki:
1 kg jabłek -  papierówek, antonówek - takich na szarlotkę
3 szklanki mąki
1 szklanka cukru
1 opakowanie margaryny
4 jajka
czubata łyżeczka proszku do pieczenia
250 g płatków migdałowych
łyżka masła
trochę cukru do jabłek
cynamon

Jabłka obrałyśmy, pokroiłyśmy, wrzuciłyśmy do garnka, dosłodziłyśmy do smaku, dodałyśmy cynamon i łyżkę masła, lekko podlałyśmy wodą. Dusiłyśmy tak długo, aż powstała jabłkowa masa (chyba około 10-15 minut) od czasu do czasu mieszając, aby jabłka nie przypaliły się od spodu. Margarynę roztopiłyśmy na wolnym ogniu, lekko przestudziłyśmy. Wymieszałyśmy mąkę, cukier, jajka, rozpuszczoną margarynę, proszek do pieczenia. Formę wysmarowałyśmy masłem i oprószyłyśmy bułką tartą. Pół ciasta wyłożyłyśmy do blaszki, mniej więcej równo, przy brzegach zostawiłyśmy trochę wyższy rant. Na ciasto rozłożyłyśmy masę jabłkową. Drugą część ciasta wymieszałyśmy z płatkami migdałowymi.  Ciasto z migdałami równo rozrzuciłyśmy na wierzchu masy jabłkowej. Piekłyśmy 45 minut w temperaturze około 180 stopni. Podałyśmy z bitą śmietaną.

Szarlotkę mam jeszcze dziś - do herbaty - chociaż już bez bitej śmietany.

Droga A. zapomniałam Wam zapakować szarlotki do domu... w tym wypadku upiekę wam pierożków z jabłkami! :)

niedziela, 19 września 2010

Pędzi jesień i pierożki z jabłkami

Jesień pędzi do nas szybkim samochodem. 17 września dostałam kasztana. Słońce jeszcze grzeje, ale już tak jakby inaczej. Koty wylegują się w jego promieniach wpadających przez okna. Bazarki pachną grzybami, jabłkami i paprykami. Myję słoiki na przetwory. Robię sok malinowy do herbaty na zimę. Już tęsknię za sandałami. W zamian dostaję zapach cynamonu dodawanego do szarlotki. Robię rogaliki, pierożki, wspomnienie dzieciństwa. 

Pierożki z jabłkami:
Składniki:
2 szklanki mąki
1 kostka sera białego (250 g)
1 kostka margaryny
2 żółtka
łyżeczka proszku do pieczenia
2 łyżki cukru
5 jabłek

1 białko 
cukier (może być kryształ) do dekoracji
Mąkę, roztopioną i wystudzoną margarynę mieszam z pokruszonym białym serem, cukrem, żółtkami i proszkiem do pieczenia (w masie zostają małe grudki białego sera). Powstałą masę dzielę na kulki, które wałkuję na placki grubości 2-3 mm. Szklanką wycinam kółka. Obieram jabłka, każde z nich kroję na około 12 cząstek. Każdą cząstkę zawijam w kółko z ciasta. Pierożki układam na blasze. Piekę w temperaturze około 180 stopni, przez około 15 minut. Po wyciągnięciu pierożków z piekarnika, jeszcze ciepłe maczam w białku i w cukrze.

Długo nie mogłam znaleźć tego przepisu w zeszycie mojej mamy - pod jabłka- nie było, pod rogaliki też nie. Ostatnio przepis odnalazł się pod hasłem pierożki.

poniedziałek, 13 września 2010

Ząbkowskie wspomnienie

W jedną z wrześniowych niedziel na ulicach Ząbkowskiej i Brzeskiej mamy okazję spotkać niemal cały świat od Brazylii, przez Afrykę, Bałkany, Gruzję i inne, o warszawskiej Pradze nie zapominając. Każda brama, podwórko, to trochę inny świat. Inne zabawy, konkursy, muzyka i jedzenie. Nie będę pisała jak było, pokażę kawałek tego świata.











Chciałam opowiedzieć też o Święcie Saskiej Kępy, które odbyło się wczoraj, lecz niestety chyba nie ma za bardzo o czym opowiadać. Miałam wrażenie, że idąc Paryską wszędzie obijam się o snobizm. Najbardziej zaskoczona byłam lożą dla vipów pod sceną. Myślałam, że takie imprezy organizuje się dla mieszkańców, wszystkich mieszkańców...

Aby nie kończyć pesymistycznie to zakończę grzybowo. Grzybów u nas dostatek i w lasach (tak myślę), i na bazarkach. Dlatego zakupiwszy 25 dag podgrzybków i 25 dag maślaków przystąpiłam do octowania.
Grzybki w occie:
Zagotować grzyby 15-20 minut (woda, sól do smaku, cebula). Gorące grzybki wkładać do słoików i zalać wrzącą zalewą o składzie 1 część 10% octu, 3 części wody, ziele angielskie, 1/2 łyżki cukru. I zamknąć słoiki. Udało mi się zrobić 3 słoiczki - jeden z podgrzybkami, jeden z maślakami i jeden mieszany.

W kuchni na Stalowej

Related Posts with Thumbnails